poniedziałek, grudnia 05, 2011

All I want for Christmas is some fucking peace and quiet

Chcę przestać się zamartwiać, denerwować, dołować, płakać, być zazdrosną, wkurwioną, niezrozumianą i niespełnioną. Móc spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, że jestem zajebista i niczego mi nie brakuje. Że liczę się tylko ja, ja i ja. I mój święty spokój, moje spełnienie, moje szczęście. I chcę w to uwierzyć i wcielić w życie. Jak co roku.

Chcę cieszyć się, przeżywać radosne chwile, wciągać świąteczny klimat jak kokainową kreskę i błogo nie mieć żadnych prawdziwych myśli. Ograniczać się do zjedzenia ciasta, nakrycia ciepłym kocem, siedząc w fotelu, posłuchania ulubionej muzyki, wypicia herbaty z imbirem. I za najważniejszą myśl dnia uważać : To co dziś zjem na obiad?

Poważne myślenie zajmuje mi zbyt dużo czasu. Zamiast żyć życiem realnym, żyję urojonym gdybaniem i 'acojeśli'. Z moim podejściem powinnam ubrać się togę, przenieść do starożytnej Grecji i stworzyć jakąś kurewsko zawiłą i nikomu niepotrzebną filozofię, opartą na moich schizofrenicznych myślach. A potem dzieci całego świata klęłyby na mnie, ucząc się moich teorii na lekcjach filozofii czy historii.

Wracając jednak do głównego nurtu spraw (zbyt często ostatnio odbiegam od tematu, za dużo myśli!), na Boże Narodzenie chcę stać się świątecznym zombie, który do znudzenia będzie powtarzał frazę "Ciaaastooooo", a nie "Ja pierdolę, co ja robię w swoim życiu, dlaczego nic nie robię, dlaczego z nim jestem, kurwa mać, ja pierdolę, to wszystko nie ma najmniejszego sensu".
Taka miła odmiana.

I w ten tradycyjny sposób kończę, bo chce mi się płakać.
A co, kto zdołowanemu zabroni?

środa, listopada 02, 2011

Bywaj zdrów!

Akurat.
Muszę powiedzieć, że jestem już sfrustrowana ciągnącymi się za mną pasmami chorób i innych paskudztw. Uwierzcie mi, wcale nie trzeba mieć białaczki czy trądu, żeby wasze codzienne życie przypominało koszmar.

Generalnie nie należę do osób o zerowej odporności, milionie alergii, chorób genetycznych. W dzieciństwie nie przeszłam żadnej operacji (poza transfuzją krwi, ale to się nie liczy), ani super poważnej choroby. Zwykle staram unikać się zarażenia w okresie jesienno-zimowym, nie brać antybiotyków kiedy nie trzeba, a bardziej polegać na domowych sposobach i medycynie naturalnej.

Mój organizm jednak chyba nie docenia mojego poświęcenia i dbania o jego dobre samopoczucie, bo od dłuższego czasu wykręca mi takie numery, że marzę o porzucenia mego życia w celu zostania oposem.
Oposem bez chorób, rzecz jasna.

Kilka paskudnych spraw zdrowotnych ciągnie się za mną tak długo, że w zasadzie powinnam się z nimi oswoić. Inna sprawa, że nie potrafię. Zawiedli lekarze i ich miliony magicznych środków, tabletek, maści, globulek, strzykawek. Zawiodły domowe sposoby, okłady, napary z ziół, olejki i mantry do Boga 'żebywreszcieprzestałoboleć!'. Boli i już. Denerwuje, odbiera ochotę na życie, wstawanie z łóżka, czytanie książek, siedzenie w fotelu i picie herbaty.

W wolnym czasie przeglądam miliardy stron, for i internetowych poradni, bo może coś, ktoś, gdzieś wie jak pomóc (i to nie poprzez strzał z pistoletu między oczy). Kończy się to zazwyczaj przeklinaniem i bezradnym spuszczeniem głowy. A przecież to nie nieuleczalny HIV czy guz mózgu. To pierdoła, która nie chce mnie opuścić, doprowadzająca mnie do wycia mała drobnostka.

Czasami naprawdę żałuję, że urodziłam się kobietą.

sobota, października 22, 2011

Coś w tym jest

Pragnę Cię stale, lecz nie tak bardzo.
Marzę o Tobie, lecz nie tak bardzo.
Dobrze mi z Tobą, lecz coraz częściej myślę, że
Kocham i nie kocham Cię.

Ewa Bem

Czasem nawet bezsensowne piosenki mają w sobie trochę życiowej prawdy.
Don't they?

czwartek, października 13, 2011

Pięciolatek

Czy pięć lat to dużo? Zależy, z której strony patrzysz. Gdyby w pewien słoneczny piątek trzynastego 2008 roku ktoś powiedział mi, że następne 5 lat spędzę w towarzystwie tego jednego faceta - pewnie bym nie uwierzyła. Bo pięć lat to kupa czasu.
A teraz, gdy myślę o sobie sprzed 5 lat i porównuję z dzisiejszą mną, wiem, że nie zmieniło się aż tak wiele.
Gdybym miała zrobić bilans rzeczy, które stały się od tego czasu wyglądałoby to mniej więcej tak:

Przeszłam drogę od włosów do pasa, poprzez krótkie do brody po znów długie; zrobiłam sobie tatuaż; nauczyłam się jeździć na nartach i motocyklu; zrobiłam prawo jazdy; byłam we Włoszech, Austrii, Niemczech, Słowacji, Czechach (milion razy), dwukrotnie w Chorwacji, nad morzem i w górach; wylałam po wiadrze łez - jedno ze smutku, drugie z radości; straciłam dwa zęby; dwa razy wylądowałam w szpitalu; byłam na 8 koncertach ukochanych zespołów; dziesiątkach imprez i zawodów motocyklowych zarówno w Polsce, jak i w Europie; zdałam maturę i dostałam dyplom na studiach; straciłam i zyskałam wielu znajomych; niezliczoną ilość razy spadłam z konia; dwukrotnie zajęłam trzecie miejsce w zawodach jeździeckich; rozbiłam samochód; dwa razy miałam stypendium naukowe na uczelni; przeczytałam setki książek, obejrzałam setki filmów i seriali; uczyłam się francuskiego; zafarbowałam włosy na zielono i milion innych rzeczy, których przypominanie i wypisywanie zajęłoby mi tu pewnie sporo czasu.

Sęk w tym, że gdzieś w tym wszystkim jesteś też Ty, dokładający się do tych sytuacji, miejsc, rzeczy. Przez 5 lat dzieliłam z Tobą radości i, niestety, smutki mojego życia. Sam też wiele z nich powodowałeś, czego z pamięci wymazać się nie da. Były wzloty i upadki, uśmiech i łzy, złość, przytulanie, czułe słówka i przekleństwa pod nosem. Były motyle w brzuchu, ale także zimna kula frustracji, złości i stresu zalegająca w żołądku. Były noce, podczas których leżąc w Twoich ramionach czułam się najbezpieczniejszym człowiekiem na Ziemi, były też takie, które nie dawały mi spać z powodu pesymistycznych myśli toczących moją głowę. Te 5 lat to sinusoida, wykres naszych wzlotów i upadków jako pary. I, jeśli mam być szczera, ilość upadków przewyższyła chyba czasem ilość wzlotów, których doświadczyliśmy.

Po co piszę to wszystko? Bo zastanawiam się, co będzie za kolejne pięć lat. Gdzie, z kim będę, jak potoczy się moje i Twoje życie. Czy będziemy razem? Kto to wie. Kto pięć lat temu przypuszczałby, że będziemy ze sobą tak długo?

Gdyby w pewien słoneczny czwartek trzynastego 2011 roku ktoś powiedział mi, że następne 5 lat spędzę w towarzystwie tego jednego faceta - pewnie bym nie uwierzyła.

środa, października 12, 2011

Nowy rozdział: "Bez tytułu"

W pewnym sensie, jestem w miejscu, które mogę nazwać nowym.
Czuję się tak, jak kiedyś, ale inaczej.

Nie poszłam na studia, nie mam pracy, jestem w domu z rodzicami. Czy jest mi źle? Hm, nie. Lubię mój dom i rodzinę, dobrze się tu czuję. Permanentne wakacje. Kłopot zaczyna się w momencie finansowym. Nie, rodzice nie każą mi płacić za swój pobyt w domu, ale bez własnych funduszy czuję się jak w dzieciństwie, kiedy o każdą, najgłupszą zachciewajkę musiałam prosić rodziców. I to mi przeszkadza. Fakt, że powinnam w końcu dorosnąć i opuścić rodzinne gniazdo, żeby żyć własnym życiem i tworzyć swój własny dom jednocześnie przeraża mnie i fascynuje. Chcę tego, ale jak na razie nic się na to nie zanosi. A może po prostu za mało tego chcę?

Decydując się na taki obrót spraw, tłumaczyłam, że to tylko przejściowe, to czas, który daję sobie na poszukanie własnej drogi. Ale jej nie szukam, a czas mija. A jeśli zaraz znów będzie październik? Nie jestem ani o krok bliżej odnalezienia wyjścia, sposobu na życie, swojego miejsca w świecie. A może się czepiam, bo jest za wcześnie? Dam sobie czas.
Na dorośnięcie.

P.S. Fakt, że wyglądam jak chomik wcale nie pomaga mi poczuć się dobrze i pozytywnie myśleć o przyszłości. W tej chwili chcę jedynie, żeby zeszła mi opuchlizna z twarzy i żeby już nigdy w życiu nie iść do dentysty.

czwartek, września 15, 2011

I nawet pies przewodnik mi nie pomoże

Jestem ślepa, a jednocześnie widzę wszystko aż nadto wyraźnie. Widzę każdy błąd, zły krok, źle podjętą decyzję, nie musicie mi tego mówić. Powiesz mi prosto w oczy, że stoję nad przepaścią i jeden krok do przodu równa się katastrofie. A ja przyznam Ci rację, a potem zrobię krok. Nie dlatego, że nie wierzę, czy jestem jakoś wyjątkowo odważna, ale zrobię to, bo chcę pozostać ślepa.

Otworzenie oczu wiąże się ze stawieniem czoła problemom, znalezieniem jakiegoś rozwiązania, ruszeniem z miejsca. Bycie ślepym jest najgłupszą, ale najwygodniejszą rzeczą jaką mogę zrobić. Wiem, że to głupie, bezsensowne, idiotyczne. Ja to WIEM. Ale w strachu przed zmianami jestem gotowa dać sobie zaszyć powieki, żeby żyć w ślepocie i nieświadomości. Żeby odsunąć od siebie moment, w którym należy podjąć decyzję.

A przecież wiem, że to tylko jeden moment, poboli (nawet jeśli dłużej) i przestanie. Bo nie jestem pierwszym człowiekiem na świecie, który miałby spalić za sobą mosty, zapomnieć i zacząć żyć od nowa, gdzie indziej i z kim innym. Takich ludzi są miliardy, byli i będą. I nikt, do cholery, nie robi z tego problemu, tylko JA!
What the fuck is wrong with me?

piątek, września 09, 2011

Dead inside

Nie chce mi się żyć, oddychać, mrugać oczami. Mam ochotę zasnąć na wieki. Mam odruch wymiotny na wszystko, mdłości. Smutek nie opuszcza mnie ani na chwilę. Nie mam siły, żeby się uśmiechnąć, moja twarz zastyga w pozycji "jak najmniej ruchu". Na nic nie mam ochoty, a przebywanie z innymi ludźmi powoduje we mnie frustrację.
Dalibyście wiarę, że to jest spowodowane odstawieniem węglowodanów i witamin, a nie depresją?
Ja też nie.

Uwielbiam jeść, jedzenie jest dla mnie przyjemnością. Lubię gotować, wymyślać nowe rzeczy, łączyć smaki. Uwielbiam próbować nowych potraw, ulepszać stare przepisy. Chodząc na zakupy spożywcze czuję się euforycznie. Tyle możliwości, tyle smaków.
I wcale nie przepadam za słodyczami. Rzadko zdarza mi się zjeść czekoladę, czekoladki (fuj), czy inne cukierki. O wiele bardziej przepadam za ciastami, głównie lekkimi, z owocami. Mogę zjeść wiadro jabłek, brzoskwiń, melonów, czy mango i to sprawia mi przyjemność porównywalną z zakupem uroczego szczeniaczka.

Fakt, że tym, czym ostatnio się żywię jest głównie kurczak, chudy biały ser i jajka powoduje we mnie taki smutek i bezsilność, że nie wiem czy będę mieć siłę, by dokończyć tego posta. Ja nie wiem jak ludzie na diecie dają sobie radę. Nie wiem, jak potrafią zrzucić 20 kilo jedząc samo białko. Jak z tym wytrzymują? Przecież to jak samobójstwo.
Moja produkcja endorfin i energii ustała na poziomie zero i jedyne na co mam ochotę to sen.
Czy warto się tak męczyć dla zrzucenia kilku kilogramów?

Nie wiem. Może jutro będzie lepiej?

A może zjem coś słodkiego?

niedziela, sierpnia 28, 2011

Lazy days

Do popełnienia tego wpisu próbuję zmusić się od kilku dni. Nie, żeby nie chciało mi się o tym pisać, bo temat jest nudny, tylko jakoś przestałam czuć potrzebę przelewania tego tutaj. Obgadałam, rozmyślałam i przeżywałam moje wakacje milion razy i nie chce mi się wałkować tego tutaj.

W skrócie: było mega zajebiście. To w bardzo wielkim skrócie.
W ramach większych detali: słońce, 40 stopni celsjusza, niemiecko-włoskie Alpy, kręte dróżki, skały pnące się do nieba. Wielkie miasto nocą, niesamowite 6 godzin spędzonych w muzeum, przyjaciele niewidziani od lat. Jezioro pomiędzy górami, błękitna woda, pływanie z łabędziami, pizza jedzona na plaży połączona z patrzeniem w rozgwieżdżone niebo. Nocne pływanie, podniecanie się każdym przejeżdżającym Porsche i Vespą (a były ich tysiące!), piękne włoskie wille, architektura, zamki, balkony i place. Verona i najsławniejszy balkon świata, biust Giulietty, mrożone lody w największy upał. Godziny spędzone na plaży, leżenie pod drzewami, skakanie z pomostu.

To tylko część z tego, co udało się przeżyć w te kilka dni. Naprawdę świetne wakacje, które mogłyby się nie kończyć. M. już wie, że można i że jest cudownie. Jest szansa na cud i stopniową zmianę. (Taaa...)

Anyway, wakacje zakończone, teraz trzeba zacząć żyć życiem poważnym.
Ktoś ma pomysł jak to zrobić?

czwartek, lipca 28, 2011

Podobno

Podobno każdy ma swoją ulubioną bajkę.
Moja ulubiona była o tym, że mnie kochasz.


It's not just funny, but also true!

sobota, lipca 16, 2011

Wszystkie fajne dziewczyny łączą się z nieodpowiednimi facetami

Jesteś ładna? Inteligentna? Czuła? Utalentowana? Kochająca? Wrażliwa na cierpienie innych?
Założę się więc, że Twój facet jest popieprzonym, zdradzającym Cię sukinsynem, który w całym życiu kochał tylko siebie i swoją matkę. Który nie przytuli Cię, czując, że coś jest nie tak, nie okaże zrozumienia i czułości. Okłamie Cię za to i nigdy nie zapewni Ci komfortu psychicznego, nie mówiąc już o planowaniu wspólnej przyszłości.

A Ty, moja miła koleżanko, zapatrzona będziesz w niego jak w obrazek. Nie dasz powiedzieć o nim złego słowa, nawet jeśli codziennie będzie wracał nawalony od swojej kochanki. Będziesz spełniać jego marzenia, potrzeby, zachcianki, stawać na głowie, kombinować, żeby jemu było dobrze. A on to wszystko weźmie, bo mu się należy.
Będziesz przymykać oczy na duże i jeszcze większe błędy, udawać piękną miłość i święcie wierzyć, że nadejdzie ta wiekopomna chwila, że on się zmieni i już na zawsze i zawsze i zawsze będziecie żyli długo i szczęśliwie. Am I right?

Rozejrzyjcie się wokół, bo ten scenariusz wcale nie jest tak zmyślony, jak się wam wydaje.
True story.

wtorek, lipca 12, 2011

Nienawidzę wolności, zmusza do dokonywania wyborów

Miał rację, ten Salvador Dali.
Oprócz okrutnie pokręconych wąsów i dziwnego, przećpanego spojrzenia na świat sztuki miał rację.
Nie myślę o sobie w sposób aż tak bardzo ekscentryczny jak ów hiszpański artysta, ale pod jego słowami podpisuje się każdą częścią ciała.

Mam wolność wyboru, błogosławieństwo rodziców, równouprawnienie, wolność wyznania i orientacji seksualnej i wszystko, o czym arabskie kobiety mogą pomarzyć. I nie umiem z tego skorzystać.
Wolność przeraża mnie, bo stanowi dla mnie krok w przepaść wielkiej niewiadomej. Zmusza do podjęcia wyboru, w którą stronę się udać. Bo nie można tkwić na środku skrzyżowania w nieskończoność.
Prędzej, czy później pierdolnie w nas rozpędzony autobus.

Na razie siedzę po środku i czekam na mniejszy lub większy cud. Palec boży, który wskaże mi stronę, w którą mam się udać, klucz gęsi który ułoży się w strzałkę, wskazującą kierunek, czy proroczy sen, który powie mi, co mam zrobić ze sobą i swoim życiem.
Wiem, jestem naiwna jak pięcioletnie dziecko, wierzące w świętego Mikołaja.

Poczekam, popatrzę. Nie cofnę kijem Wisły.

czwartek, lipca 07, 2011

Relacja z podróży

Tak, tak, wróciłam już dawno i nieprzyzwoicie długo ociągałam się z napisaniem tego posta, ale jakoś nie było czasu/chęci/bógwieczego.

Z racji, że nadal nie mam jakiejś specjalnej weny na opisanie mojego cudownego wypadu wakacyjnego do najpiękniejszego kraju Europy (podpowiedź: Chorwacja), napiszę tylko, że było zajebiście.

Słońce, bezchmurne niebo, lazurowe morze, białe kamienie. Klimatyczne miasteczka, porty, palmy, kwitnące oleandry, figowce, cytryny zwisające z drzew. Piękny widok z okna na ląd, góry i morze, nocami na oświetlone tysiącami świateł miasto.
Capuccino w marinie, wino na tarasie, owoce morza, czarne risotto, langusty, mule, blitvy i co tylko zamarzysz. Sladoledy, uśmiechnięci i opaleni ludzie, oliwki rosnące na każdym centymetrze kamienistego zbocza góry, wszechobecni skuterzyści, targ w Trogirze, jachty cumujące w porcie.

Mogłabym wymieniać w nieskończoność, ale po co.
Pojedźcie, bo warto :)

czwartek, czerwca 16, 2011

A change is gonna come

Zmiany wywołują we mnie panikę. Wielką gulę w żołądku, która rwie się do góry, by w apogeum wydostać się na światło dzienne wraz z krzykiem z głębi duszy. Zmiany są niewiadomą, która jednak może okazać się przyjemna i pozytywna. Może nas zaskoczyć, zmusić do refleksji i podjęcia kolejnych zmian.

Pozornie błahe rzeczy, jak nowa fryzura, czy zdecydowanie się na zjedzenie ostryg może mieć zbawienne skutki. Okaże się, że zajebiście jest nam w niebieskich włosach, a ostrygi nawet dają radę. I może wtedy, krok po kroku, będziemy oswajać się ze zmianami - najpierw małymi, potem coraz większymi. Aż w końcu zmienimy swoje życie na tyle, że gdy usiądziemy w bujanym fotelu na werandzie naszego domu popatrzymy w dal na zachodzące słońce powiemy w duchu: "Ale było zajebiście!".
Czego wam i sobie życzę.

Coś się kończy, a niekoniecznie zaczyna

Wczoraj odebrałam dyplom, który zaświadcza o tym, że muszę być prawdziwym crazy ass motherfucker, bo przetrwałam na tej pojebanej uczelni całe trzy lata. Z punktu końcówego trzy lata wydają się być mrugnięciem oka, niemniej jednak wiem, że w ciągu tego czasu zdarzyło się wiele rzeczy, w większości niekoniecznie dobrych. Uczelnia napsuła mi krwi, jak nic innego na świecie, powodowała tyle agresji, stresu i złości, że nie tylko ja, ale wszyscy wokoło mnie mieli ochotę wyskoczyć przez okno.

Ale to wszystko już za mną. Szkoda tylko, że, jak na ironię, najfajniej z ludźmi zaczęło się robić właśnie w ostatnich miesiącach semestru. Teraz wszyscy się rozstajemy, każdy idzie w inną stronę i cóż, nie ma co ukrywać, pewnie się nie spotkamy.

W trosce o zdrowie psychiczne moje i moich bliskich zdecydowałam się nie iść dalej na studia i zrobić sobie przerwę. Może w tym czasie wreszcie odnajdę coś, co chciałabym robić, nabędę trochę marzeń i celu w życiu, bo jest mi to bardzo potrzebne. A w tej chwili studia wydają się być ostatnią z tych rzeczy.

Tak więc pozdrawiam, jako dyplomowany filolog, ja, leżąca do 12 w łóżku i gotowa na wakacje, które wielkimi krokami nadchodzą od najbliższego poniedziałku.
Ahoj!

wtorek, czerwca 07, 2011

You can't judge book by looking at the cover, honey

Drobna blondynka o pięknym uśmiechu, długich włosach i niebieskich oczach. Gdy się uśmiecha wygląda na co najwyżej 16 lat.

Gdy założy sukienkę w kwiatki wygląda jak porcelanowa laleczka. Patrzysz na nią i myślisz, że to nieśmiała, spokojna i ułożona dziewczynka, która całymi dniami wyszywa i śpiewa w kościelnym chórze.
Gdy założy ostrzejszy makijaż, czerwone szpilki i mocno wyciętą sukienkę myślisz, że jest kurwą, blondynką, która rozłoży przed tobą nogi na potańcówce w Daytonie. Że jej życiowym mottem jest zrobić loda za podróbę torebki Louis Vuitton'a i malować swoje długie paznokcie na różne odcienie różowego koloru.
Gdy zdaje wszystkie sesje za pierwszym podejściem, chodzi na wszystkie zajęcia i siedzi w pierwszej ławce, myślisz, że jest no-lifem, który nie imprezuje, a do poduszki czyta notatki z gramatyki historycznej języka polskiego.
Gdy stoi przed tobą w czerwonym satynowym gorsecie i samonośnych pończochach, przyciska cię do ściany i ściskając cię za tyłek mruczy, że chce, byś wziął ją od tyłu myślisz, że jest diablicą, namiętnym demonem seksu.

Można tę wyliczankę ciągnąć bez końca. W oczach stu tysięcy osób masz sto tysięcy wizerunków. Ludzie patrzą na ciebie i w ciągu zaledwie kilku minut kreują wyobrażenie ciebie, które nazywamy pierwszym wrażeniem.
Często cholernie mylnym.

Patrzysz na mnie i nigdy byś nie pomyślał, że lubię mocnego rocka i metal, ale też muzykę klasyczną i jazz. Że uwielbiam pływać nago w morzu. Że na plecach mam tatuaż. Że uwielbiam chodzić do dentysty. Że będąc nastolatką namówiłam rodziców, by przenocowali u nas chłopaka, którego poznałam przez internet i nigdy nie widziałam na żywo. Że przedkładam trampki nad szpilki, a czasem, żeby poprawić sobie humor zakładam swoje najpiękniejsze sukienki i po prostu gapię się na siebie w lustrze. Że uwielbiam małże i cytrynowe lody.
Że przespałabym się z Penelopą Cruz i Johnny'm Depp'em. Naraz.

Naprawdę, patrząc na mnie przez te kilka minut nie dowiesz się tego wszystkiego. Wykreujesz za to któryś z miliona powyższych obrazków, zaszufladkujesz i przypniesz mi etykietkę 'taka czy owaka'.
Pomyśl o tym następnym razem, kiedy mnie spotkasz.

Albo nie myśl.
Bo i tak mam twoje zdanie głęboko w dupie.

czwartek, czerwca 02, 2011

Summer dream

Słońce leniwie puszcza do mnie oko, prześwitując przez białe, długie, szyfonowe zasłony. Zapach mięty unosi się w powietrzu. Leżę na łóżku otulona stosem poduszek i śnieżnobiałą moskitierą, która obejmuje mnie niczym miękki kokon.
Sączę mojito - świeża mięta, brązowy cukier, limonka, rum, świeże i soczyście słodkie truskawki. Poezja. Odlatuję.
Jestem pieprzoną boginią poobiednich, letnich drinków.

Stan, niemal orgazmiczny.

piątek, maja 27, 2011

To już jest koniec, nie ma już nic

Dzisiaj był mój ostatni, oficjalny dzień uczelniany. Indeks, wszystkie papiery i dokumenty zostały oddane do dziekanatu, więc pozostało tylko czekać na formalność, jaką będzie egzamin dyplomowy.

Przepełniło mnie dziś cudowne uczucie, że już nigdy tam nie wrócę i nie będę musiała zgrzytać zębami ze złości, jaką wywoływało we mnie przebywanie na tej uczelni przez 3 lata.
Jedyna szkoda jest taka, że (jak zwykle) zaczęło się robić fajnie między ludźmi, których już pewnie nie spotkam do końca życia. No cóż, life.

Odreagowuję te trzy lata, które z dzisiejszej perspektywy zleciały nader szybko, leżąc w łóżku, popijając pyszną herbatę i czytając książkę (nie lekturę, o nie!), która sprawia mi przyjemność. Zjem coś dobrego, poleżę, wyluzuję.
Bo w końcu po trzech latach stresu należy mi się jakiś chill out.

P.S.
Gdyby którejś z was przyszło do głowy przechadzać się po mieście w taki zimny dzień jak dziś w samej koszulce z krótkim rękawem - gorąco odradzam.
Chyba, że lubicie napotykać na wzrok setek mężczyzn na ulicach świdrujący wasze sterczące z zimna sutki.

wtorek, maja 24, 2011

2:0 dla mnie

Dziś pokonałam drugi egzamin z sesji, który zarazem był ostatnim na tej uczelni. Pozostały mi tylko: piątkowe wpisy, obrona dyplomu, odebranie dyplomu. Tak, jeszcze tylko trzy razy i moja noga więcej nie postanie na tej uczelni :)

Z tej radosnej okazji miałam się upić, ale wyszło na tym, że idę spać, bo ze zmęczenia nie wiem, jak się nazywam. Tak, czy siak - to będzie radosny sen.

czwartek, maja 19, 2011

Krew i pióra

Już jest ze mną. Od wczoraj, na zawsze. Najpiękniejsza jaskółka na świecie!
Bolało jak cholera, nie ma co ukrywać i udawać twardziela. Ale o bólu zapomina się bardzo szybko, zaraz jak tylko spojrzy się w lustro i powie : "Wow!"
Opiekuję się nią troskliwie i czekam, kiedy będzie mogła spokojnie ujrzeć światło słoneczne, w połączeniu z jakimś fajnym bikini! ;)

Micha nie przestaje mi się cieszyć od wczoraj, a do lustra zaglądam z taką częstotliwością, że obawiam się, że niedługo zostanę narcyzem.
Ale co tam, jest na co popatrzeć. :)

poniedziałek, maja 09, 2011

Relax

Relaksuję się dzisiaj niebotycznie, bo to mój ostatni dzień przed wpadnięciem w głębokie i śmierdzące bagno uczelni.
Zatem, wyspałam się dziś porządnie w mojej nowej, puchowej i świeżej pościeli, zjadłam niespiesznie pyszne śniadanie, odwiedziłam znajomych, byłam na słonecznej wyprawie rowerowej do pachnącego lasu, zdrzemnęłam się i teraz słucham Bonobo i popijam herbatę ze świeżych liści mięty z dodatkiem miodu. Uff.

Zbieram siły, żeby w miarę spokojnie i pozytywnie przejść przez dwa ohydne egzaminy z literatury i potem dyplomówkę. Moje tatuowanie się w przyszłym tygodniu wydaje się być przy tym wszystkim małym misiem (chociaż kto wie, zobaczymy).

Pociesza mnie myśl, że w sumie za miesiąc skończy się mój koszmar związany z tą uczelnią.
Nie pociesza natomiast myśl, że nadal nie wiem co ze sobą zrobić po tym fakcie.

"No, ale w końcu mam jeszcze dużo czasu, prawda?" - Nini,czerwiec 2008

środa, maja 04, 2011

Curious and curiouser!

Świat niechybnie chyli się ku końcowi. Nie dość, że M. bez protestów zjadł kaszankę, to jeszcze spadł śnieg. W maju. I to nie byle jaki śnieg. Nie jakiśtam śnieżek, lecz najzwyczajniejszy w świecie, zimowy śnieg.

Okrutnie żałuję, że nie miałam ze sobą aparatu, aby sfotografować wystające z zasp kwitnące tulipany i jabłonki pokryte różowymi kwiatami i śniegowym puchem. To był naprawdę wyjątkowy widok. Nie pamiętam, aby w moim 22 letnim życiu zdarzyło się coś podobnie dziwnego.

Ogólnie długi weekend obfitował w ciekawe wydarzenia. Papież beatyfikowany, Bin Laden zabity, zima w środku maja, a na obiad pierogi z mięsem. Normalnie do tej pory nie mogę się otrząsnąć.

Jednak, by nie do końca popaść w surrealizm tego świata wyhamowuję go nieco aż nazbyt realistycznymi "Chłopami" Reymonta.
Jakoże śwarna dziaucha ze mnie, udaję się do komory zalegnąć na łożu. Bywajta!

piątek, kwietnia 22, 2011

It's growing inside me

Fuck you, fuck you, fuck you.
Czasem mam ochotę włożyć Ci rękę do gardła i przez nie wyrwać tętniące jeszcze, gorące serce. Rzucić je na ziemię i rozdeptać butem jak obrzydliwego karalucha. Bo czasem na to zasługujesz.

Gdzieś przeczytałam jednak, że nie warto wkurwiać się tymi wszystkimi pojebanymi ludźmi, bo oni i tak umrą. Well.

Więc już uspokojona wracam do jednorożców i waty cukrowej, cekinów, konfetti i zasłonek z różowymi piórkami.
Jest milutko, uroczo, słodko i cudownie.

Do czasu aż znów mnie czymś wkurwisz,a chyba masz do tego niebywały talent.

poniedziałek, kwietnia 11, 2011

Bonobono

Sobotni koncert Bonobo we Wrocławiu był mistrzowski. Tak świetny, że nie chciało się opuszczać klubu, licząc na to, że może zespół pomyli się i zagra jeszcze raz. Boskie kawałki w cudownej aranżacji. Elektroniczne downtempo z gitarami, saksofonem, fortepianem, fletem, perkusją i eterycznym kobiecym wokalem to jest coś, co mnie kręci.

Nie jestem mistrzem w pisaniu recenzji, a tego, co się tam działo nie umiem opisać słowami. Po prostu poezja.
I wszyscy ci, którzy zrezygnowali z kupna biletu na rzecz zakupów w Factory - shame on you! Żałujcie, że was nie było, bo przegapiliście kawał grubego koncertu ;)

P.S. Aha, gdyby ktoś pytał - odstraszanie gołębi za pomocą symulacji odgłosów jastrzębia NIE DZIAŁA.
Dziękuję za uwagę.

środa, marca 23, 2011

All(i)en

Dzień z życia jeleni.

Słychać nieznośnie ckliwą muzyczkę, kurtyna idzie w górę i widzimy drzewa w pełnej krasie letniego popołudnia. Jelonek tańczy i od niechcenia skubie sobie listki. Stąpając leniwie, wędruje pośród delikatnego listowia.
Wkrótce zaczyna kaszleć i pada martwy.


Kurtyna!

I jak tu nie kochać Woody'ego Allena, który takimi tekstami potrafi rozłożyć mnie na łopatki za każdym razem? Kiedy dopada mnie zły humor i bezsens istnienia sięgam po losowe strony ze zbioru jego tekstów pt. "Obrona szaleństwa" i nie ma siły, jego humor bawi mnie ciągle tak samo.
Ma 100% skuteczności w walce z depresją.
Polecam ;)

piątek, marca 18, 2011

Wyznania starej feministki

Jestem feministką.

Nie jestem brzydka, stara, ani nieatrakcyjna dla facetów. Golę nogi, nie mam wibratora, ani stadka kotów w pustym mieszkaniu. Nie potrzebuję zaspokojenia, noszę seksowną bieliznę i chadzam na imprezy.
Uważam, że faceci są gorszą częścią rasy, płcią brzydszą, słabszą i generalnie mniej ogarniętą.

Dlaczego piszę o tym wszystkim? Bo czasem już nie mogę wytrzymać tych samczych zachowań, akcji, głupot, pierdolenia, wszystkiego. Ogarnia mnie ochota na wykastrowanie wszystkiego, co posiada zwis między nogami. Tak byłoby o wiele łatwiej. Bo faceci to takie chuje, z tym że na nóżkach.

I uwierz mi, kobieto, on zrobi wszystko, żeby dobrać się do Twoich majtek. Powie Ci wszystko, co chcesz usłyszeć, naobiecuje złote góry, zrobi nadzieję, przyrzeknie solenną poprawę po to, żeby dostać to, czego on chce. A reszta to fikcja większa od Star Treka.
Po każdej takiej akcji poważnie zastanawiam się nad zostaniem lesbijką. Albo chociaż dendrofilem.
Lubię brzozy.

The end is coming!

Koniec świata zbliża się szybciej niż myślisz. Jest tuż za rogiem, czai się, czekając na twoją nieuwagę, by zaskoczyć cię od tyłu i bynajmniej nie zaoferować wesołego przyjęcia-niespodzianki.

Może to i lepiej? Od dawna uważałam, że ludzie nie zasługują na to, żeby żyć na Ziemi. Dostaliśmy od niej wszystko, a odwdzięczyliśmy się paląc, grabiąc, niszcząc, wiercąc w jej głębi, kradnąc co tylko się da. I jeszcze bezczelnie się dziwimy, że Matka Ziemia daje nam subtelne znaki w postaci trzęsień, huraganów, powodzi i wybuchających wulkanów. Jednak nie pojęliśmy aluzji.

Jak dla mnie, świat mógłby się skończyć dziś, w godzinach popołudniowych (bo przedtem chciałabym jednak zjeść obiad). Pewnie, może byłoby mi przykro, że tyle cudownych miejsc na świecie, tyle zwierząt i roślin zginęłoby bezpowrotnie, ale cóż - nie ukrywajmy, że przy dzisiejszym trybie życia ludzkości takie masowe zniszczenie i wyginięcie gatunków i tak nastąpiłoby w dość bliskim przedziale czasowym. To po prostu koniec świata w wersji ze zwolnionym tempem.

Jestem przygotowana na najgorsze. Umyłam zęby, pościeliłam łóżko, zjadłam poranną owsiankę, więc cóż, Apokalipso, możesz nadchodzić!

niedziela, marca 13, 2011

Gorączka sobotniej nocy

Miało być grzecznie, spokojnie, postnie. A wyszło jak zwykle.
Tańce dzikie bez butów, śpiewy, gejowskie pociągi, kupa śmiechu i pewna obawa, że część z tego może znaleźć się dziś na YouTubie. A co tam! Niech wiedzą, że "jak się bawić, to się bawić, drzwi rozjebać - nowe wstawić"*.

P.S. Pamiętajcie, że zawsze znajdzie się ktoś gotów wymasować wam stopy po tańcowaniu w niebotycznie wysokich szpilkach. Bądźcie przygotowani! ;)


* czyli motto życiowe wczorajszego pana młodego

P.S.2
A teraz całkiem z innej beczki:
Wymyśliłam przepis na zajebistą wiosenną sałatkę:
- liście młodego, świeżego szpinaku
- świeży zielony ogórek pokrojony w grube plasterki
- świeże (hiszpańskie, jak na razie)truskawki, również w grube plastry
- kiełki bazylii
- dobra oliwa z oliwek do polania po wszystkim

Orgazmicznie pyszna! ;)

wtorek, marca 08, 2011

Flower power

Możecie mówić co chcecie, ale kwiaty cieszą każdą kobietę (no dobra, zdecydowaną większość, bo znajdują się też abnegatki). Z okazji dnia kobiet, walentynek, środy, czy po prostu bez okazji, zawsze wywołają uśmiech na twarzy obdarowywanej.
Ja wyjątkowo kocham kwiaty i bardzo często się nimi otaczam, więc zadowoliłby mnie bukiet polnych kwiatów, czy ogrodowy mieczyk, ale nie pogardzę też bukietem stu czerwonych róż. A co.

Mężczyźni nie za bardzo rozumieją tego, że taka mała rzecz potrafi sprawić tyle przyjemności (nie chodzi mi o ich członki). Dziwią się nam niepomiernie, gdy za otrzymany bukiet kwiatów potrafimy się naprawdę słodko odwdzięczać.
Panowie, nie musicie tego rozumieć, nie musicie wiedzieć dlaczego to daje nam tyle radości - po prostu nam ją dajcie. A my nie będziemy dłużne.

Mężczyźni marudzą, nie pamiętają, wykręcają się od kupowania drobiazgów swoim żonom/dziewczynom/kochankom, a zapominają, że to wszystko przecież jest in plus dla nich samych. Kup różę za 5zł, zerwij bukiet stokrotek, raz na jakiś czas podaruj swojej kobiecie kwiaty - czy to tak wiele kosztuje? Zadowolisz ją, więc tym samym zapunktujesz i zadowolisz siebie ;)

Nie wiem na czym to polega, ale gdybym była facetem kupowałabym swojej kobiecie kwiaty. Takie bez okazji i z jakiegoś powodu. Kwiaty na przeprosiny może nie rozwiążą problemu, który zaistniał, ale to gwarantuje złagodzenie sporu i szansę na jakieś porozumienie. Bukiet róż, czy wiosennych tulipanów sprawi, że Twoja wybranka będzie się cieszyć i całować Cię z radości, bo okazałeś się nie być jednym z tych członków, którzy uważają, że kupowanie kwiatów jest lamerskie i nikomu niepotrzebne.

Mężczyzno, rusz tyłek sprzed komputera i podaruj swojej kobiecie wrażenie, że może jednak warto z Tobą być.

p.s. Tekst popełniony pod wpływem bukietu tulipanów i czerwonej róży

piątek, lutego 25, 2011

Przewrotność losu (i naszych wyborów)

Jak to jest, że facet, z którym było się dobrych parę lat temu do dziś potrafi sentymentalnie wspominać waszą miłość, a nawet mówić o niej trochę w czasie teraźniejszym, a gość, z którym się jest obecnie ma Cię w dupie i nie pokusi się nawet o wysłanie miłego smsa, nie mówiąc już o kupieniu bukietu róż?

To chyba nie kwestia losu, tylko głupoty ludzi. Notorycznie wpieprzamy się w związki, które nie zawsze zdają się być najlepszym wyborem, odrzucając te, w których po dziś dzień bylibyśmy kochani wierną i prawdziwą miłością.
Czytałam jakiś czas temu o tym zjawisku, bardzo częstym wśród kobiet właśnie. Mamy tendencje do odrzucania normalności, harmonii, porządku, stabilności na rzecz czegoś i kogoś, z kim będziemy mieć notoryczne wahania, zaburzenia, emocje (niekoniecznie pozytywne). Bo stabilizacja to nuda.

Nasze usta mówią: chcę stabilności, spokoju, bezpieczeństwa, a nasze serce w momencie dokonywania wyboru pójdzie w tę stronę, która zapewni więcej emocji i doznań.

Patrzę wstecz i widzę, że moje wybory życiowe były w większości pokierowane właśnie tą zasadą. Wybór: ktoś, kto Cię kocha do szaleństwa, a ktoś, kto Cię intryguje, jest trudny do zdobycia, pociągający, niekoniecznie bezpieczny - już chyba wiadomo, jaką ścieżką poszłam.

I mam za swoje.

czwartek, lutego 24, 2011

Apparently...

...mój świat ma mnie głęboko w dupie.

środa, lutego 23, 2011

Przygarnę...

...faceta, który umie dobrze gotować, lubi próbować nowych smaków, jest otwarty na różne propozycje (kulinarne też!) i ogólnie ogarnia coś więcej niż zrobienie ekspresowej herbaty lub płatków.

Sama bardzo lubię gotować, kombinować z nowymi smakami, a kuchnia jest dla mnie najważniejszym miejscem w całym domu. Marzy mi się wielka kuchnia z wyspą, w białych kolorach, wielką lodówką, ziołami w skrzynkach i... facetem, który z uśmiechem na ustach serwuje mi jakieś niesamowite danie.

Mężczyźni, którzy potrafią dobrze gotować (i lubią to) mają w sobie ten specyficzny rodzaj seksapilu, tego czegoś, co sprawia, że marzy się o tym, by gotując występowali w samych tylko fartuszkach. Marzy mi się taki ktoś, kto będzie razem ze mną smakował nowych potraw, fascynował się crème brûlée, mulami, dobrym winem i innymi pysznymi rzeczami, które umilają życie. Taki Jamie Olivier czy jakaś męska wersja Nigelli Laweson.

Mężczyźni! Do garów! Pamiętajcie, że przez żołądek do punktu G! ;)

wtorek, lutego 22, 2011

Take me or leave me

Kiedy się przytulam, odsuwasz się na bok. Kiedy patrzę na Ciebie zbyt długo, odwracasz wzrok. Kiedy chcę Ci powiedzieć coś ważnego, zmieniasz temat.
Chcesz, żeby było ładnie i cukierkowo. Żeby było na chwilę, a nie na dłużej, żeby było bajkowo, a nie rzeczywiście.
Każdy by chciał, doskonale to rozumiem.

Ale ja jestem rzeczywista, a w rzeczywistości zdarzają się rzeczy poważne i trudne. Usta nie służą tylko i wyłącznie do pocałunków i ponętnych szeptów, ale do przekazywania treści ważnych, do rozmawiania o sprawach istotnych. Ramiona nie służą tylko do oplatania w miłosnym uścisku, ale do przyjacielskiego przytulenia, kiedy jest potrzebne i do zapewnienia poczucia bezpieczeństwa. Ciało nie stanowi jedynie obiektu seksualnego, lecz odrębną istotę, jednostkę, która potrzebuje wierności, zaufania, miłości, lojalności,szacunku, prawdy i bezpieczeństwa.

Nie jestem pierwszą lepszą lalką z ulicy, którą użyjesz i wyrzucisz na śmietnik. Biorąc mnie, bierzesz moje problemy, wątpliwości, uczucia, przeszłość, doświadczenie i wiele innych. Pogódź się z tym, tak jak ja pogodziłam się z tym kim jesteś.
Nie mówię, że na zawsze, na wieki wieków, póki śmierć nas nie rozłączy. Ale to nie znaczy, że mam być jakimś chwilowym, efemerycznym, nie zasługującym na partnerskie traktowanie pyłkiem kurzu.
Traktuj mnie poważnie, bo jesteśmy dorosłymi ludźmi, a nie piętnastolatkami na dyskotece.

poniedziałek, lutego 07, 2011

Dark side of the moon

Czasem tak sobie myślę, że to zabawne. Zabawne, że wcale mnie nie znasz. Nie wyobrażasz sobie nawet jaka potrafię być, co myślę, co potrafię zrobić. Patrzysz na mnie i wydaje ci się, że jestem słodkim aniołkiem, kujonem, wiernym szczeniaczkiem, głupią blondynką, poukładaną, nudną dziewczynką. W swojej głowie tworzysz wizerunek mnie, jaki sam chcesz widzieć. Kreujesz mini stereotyp mnie.

A ja patrzę na to wszystko, uśmiecham się słodko i myślę wtedy jak bardzo ograniczony jesteś w swoim myśleniu. Jak bardzo się mylisz i jak szeroko otworzyłbyś usta ze zdziwienia, gdybyś usłyszał moje prawdziwe myśli.
Wszyscy udajemy, czy chcemy tego, czy nie. Na co dzień zakładamy różne maski, przybieramy pozy, w których wygodnie jest nam przebrnąć przez trudny dnia codziennego. A w zaciszu uaktywniamy tryb Mr. Hyde'a.

Wolni możemy być tylko we własnych głowach.
So sad.

czwartek, stycznia 27, 2011

La comparaison

Je suis plus belle que toi. Je suis plus intelligente que toi. Je suis la meilleure en tout.

Krótka lekcja dowartościowywania siebie.
Po francusku jakoś lepiej to brzmi ;)

Myśli niepoukładane

Kręci mi się w głowie od tych wszystkich myśli, które mam. Chciałabym przelać je tutaj, żeby odczuć spokój i pustą głowę, ale nawet nie wiem jak to zrobić. Tyle różnych problemów, frustracji... Gromadzą się, a ja upycham je po kątach mojej zmęczonej głowy, wierząc, że jak przyjdzie czas to zajmę się nimi odpowiednio. Ale nie zajmuję. Nawarstwiają się, wpychają jedna przed drugą, wyłażą w najmniej odpowiednich momentach, nie dają żyć.
Chcę Ci to wszystko powiedzieć, wykrzyczeć w twarz, żebyś jakoś zareagował, żebyś zrobił cokolwiek, poza robieniem uników. Unikanie problemu go nie rozwiązuje, wiesz o tym doskonale, a mimo to ciągle to robisz.
Chcę jasności, przejrzystości, porozumienia, rozmowy, która pozwoli to wszystko jakoś poukładać, żeby żyć dalej w trochę lepszym stanie niż teraz.

Tysiąc myśli na minutę.
Przepalają mi się obwody.

Ps. Z tego wszystkiego zapomniałam o kolejnej rocznicy tego miejsca. Więc wszystkiego najlepszego dla mnie.

środa, stycznia 19, 2011

Golden rule

If a guy pauses a game just to text you back.
Marry him.


Hm, hm. No nie wiem.

piątek, stycznia 07, 2011

Z pewnym żalem ogłaszam...

...panu z naprzeciwka, że w moim oknie zostały dziś ponownie zainstalowane rolety i już nie będzie pan miał szansy oglądania mnie nago jakieś 5 razy dziennie, w różnych pozach.
Miło było zawrzeć mi tę bliską znajomość z panem, to był naprawdę przyjemny czas, i być może kiedyś, gdy zapomnę zasłonić okna w porę, zobaczymy się jeszcze.

Pańska na zawsze,
Naga N. (NN)

Ktoś mi kiedyś powiedział

...że miłość to wzajemny szacunek, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa, szczerość. Jeśli tego wszystkiego nie ma, to na chuj taka miłość?
Nie wiem gdzie się tak strasznie pogubiłam w moim życiu, że o tych podstawowych rzeczach zapomniałam, ale faktem jest, że tak się stało. Nie da się prawidłowo i szczęśliwie funkcjonować bez tych wartości, wiem z autopsji.

Nie chcesz ze mną rozmawiać, nie znasz moich myśli, nie odczytujesz moich gestów. Może chociaż czytasz mojego bloga i sam zrozumiesz czego mi trzeba. Czego nam trzeba. Czego trzeba każdemu normalnemu człowiekowi na świecie, żeby czuł, że jest tam, gdzie powinien być.

niedziela, stycznia 02, 2011

Postanowienia noworoczne

Po pierwsze: Będę szczęśliwa.
Po drugie: Wytrwam w moich postanowieniach noworocznych.

Dziękuję za uwagę i życzę miłego spędzenia następnych 365 dni waszego życia.