Wróciłam dziś do domu po wyjątkowo aktywnym weekendzie. W sobotę i dzisiaj skorzystaliśmy z ładnej pogody (no, dzisiaj była trochę mniej ładna) i pojechaliśmy potrenować. Słoneczko świeciło, ptaszki śpiewały, trawka zieleniła się, trącana delikatnym podmuchem wiosennego, ciepłego wiatru, a...dwa crossowe motocykle i jeden quad z głośnym hukiem rozdzierały ziemię aż do jej najgłębszych pokładów. Taak, nie ma to jak kontakt z naturą!
Ale narzekać nie mogę, bo sama sobie pojeździłam i było super. Fakt, to, że nie dosięgam nogami do ziemi sprawia mi niejaki problem (zwłaszcza przy odpalaniu, ruszaniu i parkowaniu), ale ogólnie jak na początkującego motocyklistę idzie mi super! Może nie mam co liczyć na mistrzostwo świata...przynajmniej w tym roku, ale w przyszłym, kto wie?;) W każdym razie, czynię postępy i mimo wyraźnych problemów ze skręcaniem w prawo, zapowiada się nieźle. Jak mój Mistrz poduczy mnie jeszcze trochę to może będę mogła sobie kupić własne moto, nie jakieś wyczynowe, a na pewno niższe od tych, na których uczę się jeździć. Bo raczej nie ma co liczyć na to, że urosnę - chyba, że zastosowałabym starą, średniowieczną metodę na wydłużanie ciała - potrzeba do tego dwóch koni, skórzanych pasów i ochotnika:)
Tak czy siak, podszkolę się trochę, żeby M. nie musiał się wstydzić, że ja, żona motocyklisty, nie umiem jeździć...
Także nie pozostaje nic innego jak dać czadu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Po usłyszeniu sygnału, zostaw wiadomość.