Jestem uzależniona od muzyki. W domu słucham jej prawie na okrągło, czasem nawet przez sen. Na moim koncie na Last.fm mam już ponad 20 tysięcy odsłuchań od sierpnia 2006 roku. Nie wiem czy to dużo, myślę, że przeciętny słuchacz nie ma aż tylu utworów na koncie. Moim codziennym rytuałem po uruchomieniu komputera jest włączenie winampa, a coraz częściej także Spotify (muzycznej, darmowej biblioteki) i słuchanie, słuchanie, słuchanie. Miewam napady, że przez kilka miesięcy słucham tylko jednego wykonawcy - tak miałam z całą dyskografią Porcupine Tree, Mikromusic, czy też ostatnio, Seala. Generalnie obserwuję rozwój swojego gustu muzycznego na przestrzeni ostatnich kilku lat i muszę przyznać, że jestem bardzo tolerancyjna muzycznie. Próbuję wielu nowych rzeczy, staram się nie wzbraniać przed jakimś gatunkiem muzycznym, tylko dlatego, że mam do niego jakieś uprzedzenia. Oczywiście, często okazuje się, że ten gatunek jednak mi nie pasuje i nie ma co się na siłę przekonywać, że np. uwielbiam hip-hop, albo jakiś power metal, ale często bywa tak, że potrafię znaleźć coś fajnego w danym rodzaju muzyki, który z gruntu uważam za totalnie do bani.
Ogólnie, gdybym miała sprecyzować jaki rodzaj muzyki słucham i lubię, to miałabym nie lada problem. Totalnie nie znam się na rozpoznawaniu gatunków muzycznych, nie ogarniam tych wszystkich odmian metalu, rocka, jazzu itd. Po prostu jeśli dany utwór mi się podoba, to go najzwyczajniej w świecie słucham, nie zastanawiając się czy to alternative, czy już progressive rock, a może metal. Bo tak naprawdę kogo to obchodzi? Jeśli czuje się tę muzykę całym swoim ciałem i duszą, to ma się gdzieś jej klasyfikację. Z tego samego powodu rzadko bywa, że zagłębiam się w biografię zespołów, których słucham - nie wiem kim są ci muzycy, jak się nazywają, skąd pochodzą; tak samo bywa u mnie z tytułami utworów i albumów. Po prostu I don't care. Nie potrzebuję tych wiadomości, żeby odczuwać, przeżywać i pochłaniać muzykę całą sobą.
Wracając do mojego dziwnego związku z muzyką, muszę zaznaczyć, że mogę jej słuchać jedynie w domu, ewentualnie na koncertach. Nie umiem iść po ulicy ze słuchawkami na uszach - czuję się wtedy, jakbym była głucha. Muszę czuć i słyszeć miejsce, w którym jestem, muszę słyszeć przyrodę, ludzi, bo inaczej czuję się niepełnosprawna. No cóż, taka jest moja dziwna przypadłość. Nie wiem też, co by się stało gdybym nagle utraciła słuch - brak muzyki "ludzkiej" może jeszcze jakoś bym przeżyła, ale nie wiem jak pogodziłabym się z niesłyszeniem odgłosów natury. Byłoby dla mnie prawdziwym nieszczęściem nie móc usłyszeć wiosennego śpiewu skowronków, szczekania psów, rżenia koni czy mruczenia mojego M. ;)
Słowem, nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia bez moich małych, różowych i w pełni działających uszu. Ale kto wie, co przyniesie jutro? Dlatego, póki mogę, idę skorzystać z mojego wspaniałego słuchu (i głosu także) pod prysznicem, śpiewając i wsłuchując się we własne, cudowne wycie pod prysznicem... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Po usłyszeniu sygnału, zostaw wiadomość.