Wczorajszy zjazd absolwentów mojej klasy był najfajniejszym spotkaniem, jakie udało nam się zorganizować w przeciągu pięciu lat znajomości. Nie powiem, że pojawiła się cała klasa, bo to byłoby fikcją, ale uznajmy, że zjawili się przedstawiciele różnych grupek, które przez lata nie zawsze dobrze się dogadywały.
Ale tym razem okazało się naprawdę świetnie.
Generalnie impreza rozwinęła się, szybko przenieśliśmy się do większej knajpy i tam całą noc spędziliśmy na śmiechach, plotach i generalnej libacji.
Fajnie było spotkać ludzi, których się nie widziało, czasem od dwóch lat. Nie powiem, żeby wszyscy się zmienili, bo większość pozostała taka sama, ale były osoby, na które miło było popatrzyć, że ruszyły do przodu ze swoim życiem (brawa dla J.M.!).
Imprezowanie trwało do rana, potem częściowo przeniosło się na parking, koło ruskich koszarów, gdzie siedząc na karimacie rozkminialiśmy filozoficzne problemy.
Potem, powoli, przenieśliśmy się do domu koleżanki, która nas przygarnęła na noc, i gdzieś koło 4-5 poszliśmy spać.
To była szalona noc ;)
Rano, skacowane jak cholera, nad szklaną herbaty, kanapkami i muesli, które zrobiła dla nas kochana mama Z., dokończyłyśmy wieczorne ploty, zastanawiając się co dzieje się u tych, których nie było na zjeździe. Z potwornymi bólami głowy pożegnałyśmy się, licząc na to, że następna okazja do spotkania pojawi się szybciej niż dopiero za 2 lata.
To był naprawdę zajebisty wieczór ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Po usłyszeniu sygnału, zostaw wiadomość.