Zawsze gdy mam w rękach zimowe pocztówki i patrzę na te ośnieżone choinki, metrowe zaspy, słońce przedzierające się przez wierzchołki drzew, które oświetla dziewiczy i niczym nie skażony śnieg, mam wrażenie, że to wszystko to złuda.
Dzisiejszego dnia jednak sama stałam się częścią tej pocztówki i uwierzyłam, że ta magia wcale nie jest wytworzona za pomocą photoshopa.
Mróz, słońce, metrowe zaspy śniegu i dwa konie przedzierające się przez lodową pustynię, jaką stały się okoliczne pola. Nie widać drogi, nie widać końca, nie widać niczyich śladów. Tylko my, na grzbietach koni zagrzebanych po pas, a przed nami las na horyzoncie. Mróz szczypie w uszy, słońce przypieka policzki, śnieg skrzypi pod kopytami i jak okiem sięgnął pustka i cisza.
Las zimowy jest niezwykle przyjemnym zjawiskiem. Drzewa otulone kołderką ze śniegu błyszczą w słońcu jak najpiękniejsze klejnoty, jest ciepło i bezwietrznie, można usłyszeć własne bicie serca. Sarny jedna po drugiej przebiegają nam przed nosem, nie boją się, bośmy swoi. Przeskakują leśne parowy i zwalone drzewa, niemal unoszą się nad śniegiem. Jest pięknie.
Galopujemy długimi leśnymi ścieżkami, zostawiając za sobą śniegową kurzawę, przeganiamy się na dróżkach, strząsamy sobie za kołnierze śnieg z ciężko zwisających świerkowych gałęzi, ślizgamy się na oblodzonych alejkach. I powoli przez wielkie zaspy na polu wracamy do domu. Konie dyszą ciężko, para unosi się z nad ich rozgrzanych ciał i pysków, idą raźniej, bo wyczuwają bliski powrót do domu. I my także, zmęczeni, zmarznięci, ale uśmiechnięci od ucha do ucha wracamy do naszej stajni.
Było niesamowicie, nie da się tego ująć w słowach. Kogo nie było tam dzisiaj z nami, niech żałuje, bo przegapił naprawdę jeden z najlepszych wyjazdów w życiu.
Ja sama żałuję tylko, że nie wzięłam ze sobą aparatu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Po usłyszeniu sygnału, zostaw wiadomość.