Jest coś absurdalnego w sytuacji, gdzie leży się bez majtek na fotelu, z wypiętym bobrem w stronę bliżej nieznanego Ci faceta. Leżysz, patrzysz w sufit, nucisz, w czasie gdy obcy facet pakuje Ci rękę po nadgarstek w wiadome miejsce. Absurd wzmaga się jeszcze, gdy w czasie tej czynności on zadaje Ci pytanie typu: "Co tam w szkole?" lub "Co zamierzasz robić na sylwestra?". Nie czuję się zażenowana, śmieję się w duchu czując absurd tego wszystkiego, i odpowiadam zgodnie z prawdą. Bo na tym fotelu się nie kłamie.
Latam z gołym tyłkiem i zza drzwi odkrzykuję na zadawane mi pytania, śmiejemy się, gadamy o pierdołach, jest fajnie.
Gabinet ginekologiczny to najbardziej absurdalne miejsce na świecie.
czwartek, grudnia 30, 2010
poniedziałek, grudnia 27, 2010
Po(d)świętnie
Święta skończyły się tak samo szybko, jak się zaczęły. Kolejny rok już prawie odhaczony w kalendarzu. Czuję się staro.
Ale święta były całkiem fajne - udane prezenty, mnóstwo pysznego jedzenia, piękna choinka, leżenie z książką na kanapie, zapach mandarynek i grzanego wina. Jest całkiem fajnie.
Tylko dlaczego tak strasznie brakuje mi motywacji do zrobienia czegokolwiek?
Help wanted. Needed.
Ale święta były całkiem fajne - udane prezenty, mnóstwo pysznego jedzenia, piękna choinka, leżenie z książką na kanapie, zapach mandarynek i grzanego wina. Jest całkiem fajnie.
Tylko dlaczego tak strasznie brakuje mi motywacji do zrobienia czegokolwiek?
Help wanted. Needed.
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
wtorek, grudnia 21, 2010
Złośliwość losu
Sytuacja rodem z Monty Pythona:
młoda, piękna dziewczyna idzie pod rękę ze starszym, brzuchatym panem pod pięćdziesiątkę. Trzyma się za jego ramię, bo jest zima i ślisko, a ona ma na sobie wysokie obcasy. Młody przystojny chłopak zwraca na nią uwagę, uśmiecha się, wyobraża sobie różne rzeczy. Ale nie nawiąże kontaktu, bo (uwaga, uwaga!) myśli, że ten pan to mąż tej dziewczyny, więc sprawa jest przesądzona.
No ja wiem, że mamy XXI wiek i bariery wiekowe już nie stanowią problemu, że zdarzają się różne sytuacje, ale na miłość boską, czy córka nie może iść pod ramię z własnym ojcem, żeby nie zostać uznaną za jego młodszą kochankę/żonę? :)
I co mnie wtedy podkusiło, żeby zakładać ten złoty pierścionek?!
Przystojnemu chłopakowi zostało wszystko wyjaśnione, więc pewnie odetchnął z ulgą, ale to nie zmienia faktu, że, z różnych powodów, nie pójdziemy razem na kawę, by się z tego wszystkiego pośmiać...
młoda, piękna dziewczyna idzie pod rękę ze starszym, brzuchatym panem pod pięćdziesiątkę. Trzyma się za jego ramię, bo jest zima i ślisko, a ona ma na sobie wysokie obcasy. Młody przystojny chłopak zwraca na nią uwagę, uśmiecha się, wyobraża sobie różne rzeczy. Ale nie nawiąże kontaktu, bo (uwaga, uwaga!) myśli, że ten pan to mąż tej dziewczyny, więc sprawa jest przesądzona.
No ja wiem, że mamy XXI wiek i bariery wiekowe już nie stanowią problemu, że zdarzają się różne sytuacje, ale na miłość boską, czy córka nie może iść pod ramię z własnym ojcem, żeby nie zostać uznaną za jego młodszą kochankę/żonę? :)
I co mnie wtedy podkusiło, żeby zakładać ten złoty pierścionek?!
Przystojnemu chłopakowi zostało wszystko wyjaśnione, więc pewnie odetchnął z ulgą, ale to nie zmienia faktu, że, z różnych powodów, nie pójdziemy razem na kawę, by się z tego wszystkiego pośmiać...
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
piątek, grudnia 17, 2010
something's wrong
Normalnie kocham święta Bożego Narodzenia. Klimat, śnieg, jedzenie, strojność, choinki, światełka, kolory i zapachy. Normalnie to wszystko wywołuje na mojej twarzy uśmiech od ucha do ucha, który nie znika aż do stycznia.
W tym roku jest jednak trochę inaczej, bo mimo, że czuję zbliżający się nastrój to jednak coś w duszy nie daje mi spokoju i mnie nieustannie zasmuca.
Te święta będą dla mnie inne niż w ostatnich dwóch latach. Nie będzie podwójnego ubierania choinki, pieczenia ciasteczek, walki o anielskie włosy. Nie będzie leżenia przed kominkiem, obijania się, oglądania GP, śmiechów, zabaw z psami. To wszystko, i jeszcze więcej, odeszło wraz z moją drugą rodziną, a w zasadzie z rodziną M.
Przez te lata sama stałam się jej częścią, byłam z nimi tak związana, że oczywistym wydawało się dzielenie z nimi smutków i radości. W tym roku tej radości nie podzielę, bo nie mam już takiego prawa - i dlatego łzy spływają mi po policzkach.
Może kiedyś popełniłam błąd pozwalając sobie aż tak bardzo się z nimi związać, poczuć się jak rodzina, ale wtedy nie myślałam o konsekwencji, która spadnie na mnie w momencie rozstania. Bo nie myślałam o rozstaniu w ogóle.
Rozstając się z M. rozstałam się też z jego rodziną, którą kochałam nad życie.
Zastanawiam się teraz nad sensem wiązania się z ludźmi, bo w takich momentach mam ochotę zostać pustelnikiem. Mam wielką tendencję do przywiązywania się do osób, miejsc, przedmiotów - gdy przychodzi mi się z nimi rozstać, czuję jakby ktoś wyrwał mi kawałek mojego ciała, czegoś bliskiego. Tej dziury nie da się zasklepić, można udawać przez jakiś czas, że jej nie ma, ale to nie zmienia faktu, że coś lub ktoś odeszło w przeszłość już na zawsze.
Nie umiem tego zaakceptować, czuję się wytrącona z równowagi, niepełna, bez sensu. Brakuje mi ich, tak jak brakuje mi M.
W tym roku jest jednak trochę inaczej, bo mimo, że czuję zbliżający się nastrój to jednak coś w duszy nie daje mi spokoju i mnie nieustannie zasmuca.
Te święta będą dla mnie inne niż w ostatnich dwóch latach. Nie będzie podwójnego ubierania choinki, pieczenia ciasteczek, walki o anielskie włosy. Nie będzie leżenia przed kominkiem, obijania się, oglądania GP, śmiechów, zabaw z psami. To wszystko, i jeszcze więcej, odeszło wraz z moją drugą rodziną, a w zasadzie z rodziną M.
Przez te lata sama stałam się jej częścią, byłam z nimi tak związana, że oczywistym wydawało się dzielenie z nimi smutków i radości. W tym roku tej radości nie podzielę, bo nie mam już takiego prawa - i dlatego łzy spływają mi po policzkach.
Może kiedyś popełniłam błąd pozwalając sobie aż tak bardzo się z nimi związać, poczuć się jak rodzina, ale wtedy nie myślałam o konsekwencji, która spadnie na mnie w momencie rozstania. Bo nie myślałam o rozstaniu w ogóle.
Rozstając się z M. rozstałam się też z jego rodziną, którą kochałam nad życie.
Zastanawiam się teraz nad sensem wiązania się z ludźmi, bo w takich momentach mam ochotę zostać pustelnikiem. Mam wielką tendencję do przywiązywania się do osób, miejsc, przedmiotów - gdy przychodzi mi się z nimi rozstać, czuję jakby ktoś wyrwał mi kawałek mojego ciała, czegoś bliskiego. Tej dziury nie da się zasklepić, można udawać przez jakiś czas, że jej nie ma, ale to nie zmienia faktu, że coś lub ktoś odeszło w przeszłość już na zawsze.
Nie umiem tego zaakceptować, czuję się wytrącona z równowagi, niepełna, bez sensu. Brakuje mi ich, tak jak brakuje mi M.
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
sobota, grudnia 11, 2010
Zbiorczy
Z lenistwa, a może i z braku większej potrzeby nie pisałam tutaj od jakiegoś czasu. Dzisiaj więc w ramach zadośćuczynienia walnę combo, czyli zbiór wszystkiego tego, co zdarzyło się w ciągu tego czasu. Taka wyliczanka, życie w skrócie.
Pierwsze narty w tym sezonie, śnieg, ja i Ty, zmarznięte policzki i gorąca czekolada na stoku. A potem już w sumie tylko gorzej. Cały tydzień choroby, okropnego cierpienia nie do wytrzymania, nieprzespane noce, gorączki, płacz z bólu i tak w kółko. Potem trochę lepiej. Przytulanki w łóżku, pieczenie pierniczków, przemeblowanie, polepszenie samopoczucia, relaks.
Parabola.
Ps. Wiecie, że już niedługo święta? Yay :)
Pierwsze narty w tym sezonie, śnieg, ja i Ty, zmarznięte policzki i gorąca czekolada na stoku. A potem już w sumie tylko gorzej. Cały tydzień choroby, okropnego cierpienia nie do wytrzymania, nieprzespane noce, gorączki, płacz z bólu i tak w kółko. Potem trochę lepiej. Przytulanki w łóżku, pieczenie pierniczków, przemeblowanie, polepszenie samopoczucia, relaks.
Parabola.
Ps. Wiecie, że już niedługo święta? Yay :)
czwartek, grudnia 02, 2010
Dzień z pocztówki
Zawsze gdy mam w rękach zimowe pocztówki i patrzę na te ośnieżone choinki, metrowe zaspy, słońce przedzierające się przez wierzchołki drzew, które oświetla dziewiczy i niczym nie skażony śnieg, mam wrażenie, że to wszystko to złuda.
Dzisiejszego dnia jednak sama stałam się częścią tej pocztówki i uwierzyłam, że ta magia wcale nie jest wytworzona za pomocą photoshopa.
Mróz, słońce, metrowe zaspy śniegu i dwa konie przedzierające się przez lodową pustynię, jaką stały się okoliczne pola. Nie widać drogi, nie widać końca, nie widać niczyich śladów. Tylko my, na grzbietach koni zagrzebanych po pas, a przed nami las na horyzoncie. Mróz szczypie w uszy, słońce przypieka policzki, śnieg skrzypi pod kopytami i jak okiem sięgnął pustka i cisza.
Las zimowy jest niezwykle przyjemnym zjawiskiem. Drzewa otulone kołderką ze śniegu błyszczą w słońcu jak najpiękniejsze klejnoty, jest ciepło i bezwietrznie, można usłyszeć własne bicie serca. Sarny jedna po drugiej przebiegają nam przed nosem, nie boją się, bośmy swoi. Przeskakują leśne parowy i zwalone drzewa, niemal unoszą się nad śniegiem. Jest pięknie.
Galopujemy długimi leśnymi ścieżkami, zostawiając za sobą śniegową kurzawę, przeganiamy się na dróżkach, strząsamy sobie za kołnierze śnieg z ciężko zwisających świerkowych gałęzi, ślizgamy się na oblodzonych alejkach. I powoli przez wielkie zaspy na polu wracamy do domu. Konie dyszą ciężko, para unosi się z nad ich rozgrzanych ciał i pysków, idą raźniej, bo wyczuwają bliski powrót do domu. I my także, zmęczeni, zmarznięci, ale uśmiechnięci od ucha do ucha wracamy do naszej stajni.
Było niesamowicie, nie da się tego ująć w słowach. Kogo nie było tam dzisiaj z nami, niech żałuje, bo przegapił naprawdę jeden z najlepszych wyjazdów w życiu.
Ja sama żałuję tylko, że nie wzięłam ze sobą aparatu...
Dzisiejszego dnia jednak sama stałam się częścią tej pocztówki i uwierzyłam, że ta magia wcale nie jest wytworzona za pomocą photoshopa.
Mróz, słońce, metrowe zaspy śniegu i dwa konie przedzierające się przez lodową pustynię, jaką stały się okoliczne pola. Nie widać drogi, nie widać końca, nie widać niczyich śladów. Tylko my, na grzbietach koni zagrzebanych po pas, a przed nami las na horyzoncie. Mróz szczypie w uszy, słońce przypieka policzki, śnieg skrzypi pod kopytami i jak okiem sięgnął pustka i cisza.
Las zimowy jest niezwykle przyjemnym zjawiskiem. Drzewa otulone kołderką ze śniegu błyszczą w słońcu jak najpiękniejsze klejnoty, jest ciepło i bezwietrznie, można usłyszeć własne bicie serca. Sarny jedna po drugiej przebiegają nam przed nosem, nie boją się, bośmy swoi. Przeskakują leśne parowy i zwalone drzewa, niemal unoszą się nad śniegiem. Jest pięknie.
Galopujemy długimi leśnymi ścieżkami, zostawiając za sobą śniegową kurzawę, przeganiamy się na dróżkach, strząsamy sobie za kołnierze śnieg z ciężko zwisających świerkowych gałęzi, ślizgamy się na oblodzonych alejkach. I powoli przez wielkie zaspy na polu wracamy do domu. Konie dyszą ciężko, para unosi się z nad ich rozgrzanych ciał i pysków, idą raźniej, bo wyczuwają bliski powrót do domu. I my także, zmęczeni, zmarznięci, ale uśmiechnięci od ucha do ucha wracamy do naszej stajni.
Było niesamowicie, nie da się tego ująć w słowach. Kogo nie było tam dzisiaj z nami, niech żałuje, bo przegapił naprawdę jeden z najlepszych wyjazdów w życiu.
Ja sama żałuję tylko, że nie wzięłam ze sobą aparatu...
środa, grudnia 01, 2010
Pociąg do piękna
To nie jest tak, że na świecie są sami piękni ludzie. Brzydcy też są. I bez znaczenia jak często będziemy mówić o "pięknie wewnętrznym" ("które jest najważniejsze") i tak zawsze wybierzemy tego/tą, który jest przystojny/piękna, ma zniewalający uśmiech, świetną figurę/budowę ciała, piękną twarz. Nikt z własnego wyboru nie chce być z osobą brzydką, nieatrakcyjną, taką, która mu się nie podoba, taką, która go nie pociąga fizycznie.
Jak to jest, że gdy podrywa mnie mało atrakcyjny facet, w którego towarzystwie przebywam, czuję się mało komfortowo? Poczułam to dzisiaj bardzo wyraźnie. Chciałam zniknąć, zapaść się pod ziemię, byle tylko nie wpatrywał się we mnie tym maślanym wzrokiem ktoś, kto jest, najogólniej mówiąc, nieatrakcyjny fizycznie.
Patrzył na mnie jak na jedzenie, uśmiechał się, żartował, a ja czułam zażenowanie, że nie mogę czuć się swobodnie. Och, jak bardzo ta sytuacja się zmienia, gdy po drugiej stronie stołu siedzi atrakcyjny młodzieniec, do którego aż się zęby szczerzą i ślinka leci. Wtedy nie interesuje mnie nic innego niż on sam i jego osoba.
To wszystko brzmi okropnie płytko, ale tak naprawdę każdy z nas szuka dla siebie kogoś równie atrakcyjnego, lub bardziej atrakcyjnego od siebie. Nikt nie chce być z grubymi/łysiejącymi/krzywonogimi/włochatymi etc. każdy chce piękna. Na szczęście piękno jest pojmowane na milion sposobów, dlatego właściwie wszyscy znajdziemy swoich amatorów prędzej czy później.
Nie uważam, że jestem potomkinią Afrodyty, ale uważam się za atrakcyjną kobietę. Można mi wiele zarzucać, bo wszystko zależy od indywidualnych gustów i upodobań, ale generalnie rzecz biorąc, gdy staję przed lustrem to uśmiecham się do siebie i swojego ciała. I tego samego szukam u potencjalnego partnera (oczywiście nie tylko tego). Jeżeli facet mi się podoba, pociąga, sprawia, że go pożądam to jest to pierwszy krok do dalszej znajomości i kolejnych etapów poznawania. Jeszcze nigdy nie było tak, żebym na tym pierwszym etapie pozostała, bo gdybym chciała mieć kogoś tylko dla samego piękna to już wolałabym wykupić sobie karnet do Luwru i tam zażywać spotkań z pięknem każdego dnia. Atrakcyjny wygląd to nie wszystko, ale bardzo dużo i uważam, że bez tego fizycznego przyciągania nie ma mowy o tworzeniu czegoś więcej.
Miałam ten wpis zakończyć jakąś ładną puentą, ale nie mam pomysłu.
Więc koniec i bomba, a kto czytał, ten trąba?
Jak to jest, że gdy podrywa mnie mało atrakcyjny facet, w którego towarzystwie przebywam, czuję się mało komfortowo? Poczułam to dzisiaj bardzo wyraźnie. Chciałam zniknąć, zapaść się pod ziemię, byle tylko nie wpatrywał się we mnie tym maślanym wzrokiem ktoś, kto jest, najogólniej mówiąc, nieatrakcyjny fizycznie.
Patrzył na mnie jak na jedzenie, uśmiechał się, żartował, a ja czułam zażenowanie, że nie mogę czuć się swobodnie. Och, jak bardzo ta sytuacja się zmienia, gdy po drugiej stronie stołu siedzi atrakcyjny młodzieniec, do którego aż się zęby szczerzą i ślinka leci. Wtedy nie interesuje mnie nic innego niż on sam i jego osoba.
To wszystko brzmi okropnie płytko, ale tak naprawdę każdy z nas szuka dla siebie kogoś równie atrakcyjnego, lub bardziej atrakcyjnego od siebie. Nikt nie chce być z grubymi/łysiejącymi/krzywonogimi/włochatymi etc. każdy chce piękna. Na szczęście piękno jest pojmowane na milion sposobów, dlatego właściwie wszyscy znajdziemy swoich amatorów prędzej czy później.
Nie uważam, że jestem potomkinią Afrodyty, ale uważam się za atrakcyjną kobietę. Można mi wiele zarzucać, bo wszystko zależy od indywidualnych gustów i upodobań, ale generalnie rzecz biorąc, gdy staję przed lustrem to uśmiecham się do siebie i swojego ciała. I tego samego szukam u potencjalnego partnera (oczywiście nie tylko tego). Jeżeli facet mi się podoba, pociąga, sprawia, że go pożądam to jest to pierwszy krok do dalszej znajomości i kolejnych etapów poznawania. Jeszcze nigdy nie było tak, żebym na tym pierwszym etapie pozostała, bo gdybym chciała mieć kogoś tylko dla samego piękna to już wolałabym wykupić sobie karnet do Luwru i tam zażywać spotkań z pięknem każdego dnia. Atrakcyjny wygląd to nie wszystko, ale bardzo dużo i uważam, że bez tego fizycznego przyciągania nie ma mowy o tworzeniu czegoś więcej.
Miałam ten wpis zakończyć jakąś ładną puentą, ale nie mam pomysłu.
Więc koniec i bomba, a kto czytał, ten trąba?
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
Subskrybuj:
Posty (Atom)