Czas mknie jak zwariowany. Nie zatrzymuje się na światłach, ignoruje przejścia dla pieszych i wygrażające staruszki, pędzi przed siebie zdeterminowany na całego.
Minął rok od czasu, gdy spędziłam ten wieczór razem z Nim na kamiennogórskim pogotowiu. Szałowe andrzejki. Krew, szwy i ból odeszły już dawno w zapomnienie. On nie. Daje wyraz swojego istnienia przeciągając się leniwie jak kot i wyłączając budziki, żeby pospać jeszcze ciut dłużej. Śpimy na łyżeczkę, patrzymy sobie w oczy, budzimy się razem i niby wszystko jest dokładnie tak samo. Nie, właściwie to nic nie jest takie samo.
Zdaję sobie sprawę z upływającego czasu, z tego, że nigdy już nic nie będzie takie, jakie było. Ba, podobne nawet. Chcę, żeby było lepiej, ale wiem, że może to być tylko pobożne życzenie.
Zamykam oczy i myślę, że nie chcę myśleć. Chcę żyć, uśmiechać się, cieszyć, nie mieć zmartwień. Chcę leżeć przed kominkiem, patrzeć na padający za oknem śnieg, czuć to ciepło i spokój ducha, który czułam kiedyś, dawno temu.
Czas biegnie jak szalony, życie ucieka przed oczami, a jedyne o czym marzę to przestać to pisać i się przytulić.
I bynajmniej nie do pluszowego lisa.
niedziela, listopada 28, 2010
niedziela, listopada 21, 2010
Kocham Joannę Szczepkowską
Za jej cięty język, trafne uwagi, bezbłędne wytykanie palcem tego, co powinno być wytknięte. Co tydzień z niecierpliwością czekam na jej felieton w "WO", a gdy zamiast jej pojawia się czyjś inny - odczuwam zaburzenie mojego harmonogramu leniwej soboty.
Niemal za każdym razem po przeczytaniu jej tekstu kiwam potakująco głową, bo w stu procentach zgadzam się z tym, co pisze. Jakby siedziała w mojej duszy i przelewała jej zawartość na swoje felietony, czego jak tak świetnie nie potrafię.
Felieton z 20 listopada, zatytułowany "Lokator marzeń" dotknął mnie tak bardzo, że musiałam coś z tym zrobić. W zasadzie ostatnio czego tylko się nie dotknę znajduję smutne odniesienie do mojej rzeczywistości, wobec czego odnoszę wrażenie jakoby wszyscy na świecie pisali o tym co w mojej trawie piszczy. Świadczy to o mojej pospolitości? Czy może już raczej o pewnej obsesji szukania siebie wszędzie, gdzie nie spojrzę? Nieważne.
Tekst Szczepkowskiej dotknął mnie do żywego. Widzę tam siebie, widzę jego, widzę masę młodych ludzi, żyjących w ten sposób. Żyjących marzeniem, wyobrażeniem, snem, wizją czegoś nieosiągalnego. Zamiast sięgać po to, co możemy zdobyć, co jest możliwe do osiągnięcia, wymyślamy miliony spraw i rzeczy, których nie możemy mieć. Fantazjujemy, przebywamy w świecie nierzeczywistym, bo z tym rzeczywistym nie chcemy się stykać.
"Niestety, bardzo, bardzo wspomagająca w takim "wymarzonym" życiu jest kultura SMS-ów. Czeka się przecież na dźwięk wiadomości znacznie częściej niż na człowieka, który, skoro ma czas wysyłać co minutę kilka zdań, to równie dobrze mógłby się spotkać."
Ale nie chce się spotkać. Nie chce żyć tym, co jest realne, zwykłe, błahe, prawdziwe. Woli żyć złudzeniami, jakie dają nam fantazje i wyobrażenia. Wysłanie kilku SMS-ów nic nie kosztuje, zajmuje nam kilka sekund życia, nie wymaga zaangażowania uczuciowego, tylko kawałka wyobraźni, fantazji, polotu pisarskiego. Nie wymaga stawania twarzą w twarz z problemami, jakie stawia przed nami życie, bo w SMS-ach pisze się zwykle rzeczy miłe, flirtujące, zaczepne. To taki miły break od życia. Ale ten break często przedłuża się i ciągnie w nieskończoność. Człowiek żyje tymi chwilami, a samo życie jest dla niego tylko przerwą.
Fantazje są o wiele piękniejsze niż życie prawdziwe, nie mogę się nie zgodzić. Ale kiedyś będą musiały się skończyć, nadejdzie czas zderzenia się z twardą ścianą rzeczywistości, której nie da się pokonać pisząc SMS-a.
Mój nadszedł już dawno.
Niemal za każdym razem po przeczytaniu jej tekstu kiwam potakująco głową, bo w stu procentach zgadzam się z tym, co pisze. Jakby siedziała w mojej duszy i przelewała jej zawartość na swoje felietony, czego jak tak świetnie nie potrafię.
Felieton z 20 listopada, zatytułowany "Lokator marzeń" dotknął mnie tak bardzo, że musiałam coś z tym zrobić. W zasadzie ostatnio czego tylko się nie dotknę znajduję smutne odniesienie do mojej rzeczywistości, wobec czego odnoszę wrażenie jakoby wszyscy na świecie pisali o tym co w mojej trawie piszczy. Świadczy to o mojej pospolitości? Czy może już raczej o pewnej obsesji szukania siebie wszędzie, gdzie nie spojrzę? Nieważne.
Tekst Szczepkowskiej dotknął mnie do żywego. Widzę tam siebie, widzę jego, widzę masę młodych ludzi, żyjących w ten sposób. Żyjących marzeniem, wyobrażeniem, snem, wizją czegoś nieosiągalnego. Zamiast sięgać po to, co możemy zdobyć, co jest możliwe do osiągnięcia, wymyślamy miliony spraw i rzeczy, których nie możemy mieć. Fantazjujemy, przebywamy w świecie nierzeczywistym, bo z tym rzeczywistym nie chcemy się stykać.
"Niestety, bardzo, bardzo wspomagająca w takim "wymarzonym" życiu jest kultura SMS-ów. Czeka się przecież na dźwięk wiadomości znacznie częściej niż na człowieka, który, skoro ma czas wysyłać co minutę kilka zdań, to równie dobrze mógłby się spotkać."
Ale nie chce się spotkać. Nie chce żyć tym, co jest realne, zwykłe, błahe, prawdziwe. Woli żyć złudzeniami, jakie dają nam fantazje i wyobrażenia. Wysłanie kilku SMS-ów nic nie kosztuje, zajmuje nam kilka sekund życia, nie wymaga zaangażowania uczuciowego, tylko kawałka wyobraźni, fantazji, polotu pisarskiego. Nie wymaga stawania twarzą w twarz z problemami, jakie stawia przed nami życie, bo w SMS-ach pisze się zwykle rzeczy miłe, flirtujące, zaczepne. To taki miły break od życia. Ale ten break często przedłuża się i ciągnie w nieskończoność. Człowiek żyje tymi chwilami, a samo życie jest dla niego tylko przerwą.
Fantazje są o wiele piękniejsze niż życie prawdziwe, nie mogę się nie zgodzić. Ale kiedyś będą musiały się skończyć, nadejdzie czas zderzenia się z twardą ścianą rzeczywistości, której nie da się pokonać pisząc SMS-a.
Mój nadszedł już dawno.
Kategorie:
przemyślenia własne,
wyczytane,
życie codzienne
sobota, listopada 20, 2010
Ile to się człowiek musi narobić...
Właśnie przeczytałam, że aby spalić kalorie z mojej dzisiejszej kolacji musiałabym uprawiać seks przez jakieś 250 minut. Hm, łączenie przyjemnego z pożytecznym?
Ktoś chętny pomóc w walce z otyłością? (Swoją drogą, 250 minut brzmi prawie niemożliwie...)
Ps. Właśnie w Trójce leci audycja z Kings of Leon - kto to czyta niech natychmiast przestanie i zacznie słuchać Trójki! ;)
Ktoś chętny pomóc w walce z otyłością? (Swoją drogą, 250 minut brzmi prawie niemożliwie...)
Ps. Właśnie w Trójce leci audycja z Kings of Leon - kto to czyta niech natychmiast przestanie i zacznie słuchać Trójki! ;)
Kategorie:
muzyka,
przemyślenia własne,
życie codzienne
Ty, co nie lubisz trawy - who you wanna be?
Czwartkowy koncert Łąki Łan był chyba najpozytywniejszym wydarzeniem mojego życia. Niesamowita atmosfera, fajny klub, genialna muzyka i kapela, na której widok człowiek nie może się nie uśmiechać.
Wyskakałam się, wypogowałam, wyśpiewałam, zdarłam gardło na ulubionych kawałkach, naśmiałam się jak norka. Najlepszy koncert ever!
No bo powiedzcie mi, na którym koncercie rozdają cukierki, rzucają kwiaty i dmuchane żaby, są fajerwerki, wokalista śpiewa do pluszowej gąsienicy i popija z różowej konewki-słonika? Czy na jakimkolwiek koncercie na świecie spotkacie Paprodziada, MegaMotyla, Jeżusia Mariana, Ponia Kolnego, Bonka i Zająca Cokictokloca? Tylko na Łąki Łan!
Niesamowicie pozytywne wydarzenie. Na następny koncert koniecznie muszę wyposażyć się we własne czułki.
A poza tym:
fajni ludzie, nowi znajomi, nowe miejsca, dawno nie widziany przyjaciel, tradycyjny wrocławski kebab i ozdoby świąteczne w listopadzie.
Love Wrocław <3
Wyskakałam się, wypogowałam, wyśpiewałam, zdarłam gardło na ulubionych kawałkach, naśmiałam się jak norka. Najlepszy koncert ever!
No bo powiedzcie mi, na którym koncercie rozdają cukierki, rzucają kwiaty i dmuchane żaby, są fajerwerki, wokalista śpiewa do pluszowej gąsienicy i popija z różowej konewki-słonika? Czy na jakimkolwiek koncercie na świecie spotkacie Paprodziada, MegaMotyla, Jeżusia Mariana, Ponia Kolnego, Bonka i Zająca Cokictokloca? Tylko na Łąki Łan!
Niesamowicie pozytywne wydarzenie. Na następny koncert koniecznie muszę wyposażyć się we własne czułki.
A poza tym:
fajni ludzie, nowi znajomi, nowe miejsca, dawno nie widziany przyjaciel, tradycyjny wrocławski kebab i ozdoby świąteczne w listopadzie.
Love Wrocław <3
Kategorie:
muzyka,
Wydarzenia,
życie codzienne
wtorek, listopada 16, 2010
Jesteśmy (niepo)ważni
Śmieją się z nas na całym świecie. Z nas, Polaków.
Z naszego katolickiego zaścianka. Z polityków, POPiSów, bólu w krzyżu, z szopki smoleńskiej. Z podejścia do in vitro i aborcji. Z beretów wszelakiej maści. Z piłkarzy. Z najwyższego na świecie posągu Jezusa. Z prezydenta. Z eks prezydenta. Z eks prezydentowej i kota brata prezydenta. Śmieją się z buraczanego pola, które otacza nas zewsząd.
Nie mogę powiedzieć, że nie mają racji. Sama często mam uśmiech na twarzy. Politowania, niestety. Bo tego, co dzieje się w tym kraju nawet Monty Python by nie wymyślił. Polska, kraj absurdu, wszystko tu jest jak w gabinecie luster. Ważne sprawy wydają się nieważne, zaś to, co jest nieistotne urasta do rangi narodowego problemu. Tu nic nie jest normalne. Aż dziw, że drzewa nie rosną do góry korzeniami, a koty nie szczekają.
Jak być patriotą w państwie, które przedstawia taki obraz? Które swoim obywatelom rzuca kłody pod nogi w każdym możliwym momencie, które kompromituje nas na arenie międzynarodowej i sprawia, że powiedzenie w świecie 'jestem z Polski' ciężko przechodzi przez gardło.
I co z tego, że mamy historię, powstania, wojny, bitwy, zrywy narodowe. Czy należy chwalić się się tym, że przelewaliśmy swoją i cudzą krew, na dodatek kilkaset lat temu? Doceniam historię, ale w tym państwie żyje się nią zdecydowanie częściej, niż życiem teraźniejszym (nie mówiąc o przyszłym!). Nigdy nie zbudujemy niczego, ciągle oglądając się wstecz.
Nie jestem patriotką. Moje państwo nie kocha mnie, zresztą z wzajemnością. Jestem przywiązana do ziemi, owszem. Ale nie zrobiłoby mi różnicy, gdybym od tych 21 lat mieszkała np. na południu Prowansji, albo Dalmacji. I kiedy już wyniosę się stąd będę tęsknić za widokiem z okna, za stadem sarenek, które od lat nas odwiedzają, za starą, usychającą brzozą, za moją stadniną, za tym, co mi bliskie. Ale nie za Polską jako taką.
Z naszego katolickiego zaścianka. Z polityków, POPiSów, bólu w krzyżu, z szopki smoleńskiej. Z podejścia do in vitro i aborcji. Z beretów wszelakiej maści. Z piłkarzy. Z najwyższego na świecie posągu Jezusa. Z prezydenta. Z eks prezydenta. Z eks prezydentowej i kota brata prezydenta. Śmieją się z buraczanego pola, które otacza nas zewsząd.
Nie mogę powiedzieć, że nie mają racji. Sama często mam uśmiech na twarzy. Politowania, niestety. Bo tego, co dzieje się w tym kraju nawet Monty Python by nie wymyślił. Polska, kraj absurdu, wszystko tu jest jak w gabinecie luster. Ważne sprawy wydają się nieważne, zaś to, co jest nieistotne urasta do rangi narodowego problemu. Tu nic nie jest normalne. Aż dziw, że drzewa nie rosną do góry korzeniami, a koty nie szczekają.
Jak być patriotą w państwie, które przedstawia taki obraz? Które swoim obywatelom rzuca kłody pod nogi w każdym możliwym momencie, które kompromituje nas na arenie międzynarodowej i sprawia, że powiedzenie w świecie 'jestem z Polski' ciężko przechodzi przez gardło.
I co z tego, że mamy historię, powstania, wojny, bitwy, zrywy narodowe. Czy należy chwalić się się tym, że przelewaliśmy swoją i cudzą krew, na dodatek kilkaset lat temu? Doceniam historię, ale w tym państwie żyje się nią zdecydowanie częściej, niż życiem teraźniejszym (nie mówiąc o przyszłym!). Nigdy nie zbudujemy niczego, ciągle oglądając się wstecz.
Nie jestem patriotką. Moje państwo nie kocha mnie, zresztą z wzajemnością. Jestem przywiązana do ziemi, owszem. Ale nie zrobiłoby mi różnicy, gdybym od tych 21 lat mieszkała np. na południu Prowansji, albo Dalmacji. I kiedy już wyniosę się stąd będę tęsknić za widokiem z okna, za stadem sarenek, które od lat nas odwiedzają, za starą, usychającą brzozą, za moją stadniną, za tym, co mi bliskie. Ale nie za Polską jako taką.
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
niedziela, listopada 14, 2010
Oczywiście, że się różnimy: nikt podobny do mnie by ze mną nie wytrzymał
Znów przerwa w pisaniu. Stwierdziłam po prostu, że nie ma co opisywać w kółko tego samego, bo to zaczyna być nudne. Jestem nudna, ciągle wpadam w te same banały, ciągle popełniam te same błędy i nie umiem się z tego wyrwać. Taka karma. Dla psów.
Nic mi się nie chce, nie mam motywacji do pisania, do nauki, nawet do wyjścia na dwór ,mimo że jest piękna pogoda. Znowu powracam do tego, co było jakiś czas temu. Niczego się nie nauczyłam, utknęłam w martwym punkcie.
Różnimy się. Ale to wcale nie znaczy, że jest mi z Tobą dobrze.
Ps. Na osłodę życia mam chociaż żelki brzoskwiniowe, jest super.
Nic mi się nie chce, nie mam motywacji do pisania, do nauki, nawet do wyjścia na dwór ,mimo że jest piękna pogoda. Znowu powracam do tego, co było jakiś czas temu. Niczego się nie nauczyłam, utknęłam w martwym punkcie.
Różnimy się. Ale to wcale nie znaczy, że jest mi z Tobą dobrze.
Ps. Na osłodę życia mam chociaż żelki brzoskwiniowe, jest super.
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
niedziela, listopada 07, 2010
think less play more
180 miłych wiadomości wylądowało w koszu. Nie mogę ich więcej czytać, bo powodują uśmiech na mojej twarzy, a to wcale nie pomaga utrzymywać trzeźwości myślenia. Uczucia przesłaniają mi wszystko, nie jestem w stanie obiektywnie spojrzeć na sprawę.
Znów doszłam do momentu, w którym żałuję, że nie mam amnezji, albo chociaż maszyny do cofania się w czasie. Uniknęłabym w ten sposób wielu rzeczy, które teraz odbijają się na mnie bolesnym echem.
Chcę coś zmienić, naprawdę chcę zmienić wszystko. I mimo że próbuję, ciągle czuję się jakbym nie drgnęła nawet o centymetr. Wszystko powraca do punktu zerowego. Może ja po prostu nie jestem zdolna do takiej zmiany? Może sama nie mam na tyle siły, by zmienić bieg rzeczy? W tej chwili czuję się tak słaba, że byle podmuch wiatru mógłby obrócić mnie w pył.
I jak tu nie czuć się totalnie beznadziejnie?
Thank you for making me
feel like I am guilty.
Making it easy to murder your sweet memory.
Znów doszłam do momentu, w którym żałuję, że nie mam amnezji, albo chociaż maszyny do cofania się w czasie. Uniknęłabym w ten sposób wielu rzeczy, które teraz odbijają się na mnie bolesnym echem.
Chcę coś zmienić, naprawdę chcę zmienić wszystko. I mimo że próbuję, ciągle czuję się jakbym nie drgnęła nawet o centymetr. Wszystko powraca do punktu zerowego. Może ja po prostu nie jestem zdolna do takiej zmiany? Może sama nie mam na tyle siły, by zmienić bieg rzeczy? W tej chwili czuję się tak słaba, że byle podmuch wiatru mógłby obrócić mnie w pył.
I jak tu nie czuć się totalnie beznadziejnie?
Thank you for making me
feel like I am guilty.
Making it easy to murder your sweet memory.
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
poniedziałek, listopada 01, 2010
Baby, oh baby
Dziś dowiedziałam się, że zostanę podwójną ciocią! Mój kuzyn i jego dziewczyna oznajmili nam, że spodziewają się dziecka, a w zasadzie bliźniaków:) Maluchy przyjdą na świat w maju, więc będziemy obchodzić wspólne urodziny.
Cieszę się ogromnie, bo w naszej rodzinie od wielu lat nie było małych dzieci, a tak zrobił się teraz ruch w interesie. A dwójka na raz to dopiero góra szczęścia!
W każdym razie, na najbliższy czas limit dzieci wykorzystano i nie ma co się spieszyć z następnymi.
Już nie mogę doczekać się na kupowanie małych sweterków i jednorożców na biegunach ;)
Cieszę się ogromnie, bo w naszej rodzinie od wielu lat nie było małych dzieci, a tak zrobił się teraz ruch w interesie. A dwójka na raz to dopiero góra szczęścia!
W każdym razie, na najbliższy czas limit dzieci wykorzystano i nie ma co się spieszyć z następnymi.
Już nie mogę doczekać się na kupowanie małych sweterków i jednorożców na biegunach ;)
so naive
Jestem naiwna. Jestem głupia. Jestem klasycznym książkowym przykładem kobiety, która wierzy, że ktoś zmieni się dla niej.
Z każdym szczekiem kluczy, dzwonkiem telefonu, nadchodzącym sms'em moje serce podskakuje wysoko do gardła, myśląc, że tym razem to na pewno to. A to tylko tata, listonosz, sms od Ery. I to uczucie zawodu, że jednak wszystko pozostało takie samo jak było - ja głupia, on - niezmienialny.
Chciałabym zabić to uczucie, bo przynosi ono tylko więcej cierpienia niż radości, ale coś we mnie nie pozwala na to. Ta bezdenna wiara, że tym razem to na pewno będzie to, że wszystko się zmieniło.
A już wiem, że jedyne co może się zmienić, to ja sama. I nie mogę na nikogo liczyć w tej materii.
Mimo wszystko, z każdym dzwonkiem do drzwi podrywam się do góry jak dobrze ułożony pies Pawłowa.
Z każdym szczekiem kluczy, dzwonkiem telefonu, nadchodzącym sms'em moje serce podskakuje wysoko do gardła, myśląc, że tym razem to na pewno to. A to tylko tata, listonosz, sms od Ery. I to uczucie zawodu, że jednak wszystko pozostało takie samo jak było - ja głupia, on - niezmienialny.
Chciałabym zabić to uczucie, bo przynosi ono tylko więcej cierpienia niż radości, ale coś we mnie nie pozwala na to. Ta bezdenna wiara, że tym razem to na pewno będzie to, że wszystko się zmieniło.
A już wiem, że jedyne co może się zmienić, to ja sama. I nie mogę na nikogo liczyć w tej materii.
Mimo wszystko, z każdym dzwonkiem do drzwi podrywam się do góry jak dobrze ułożony pies Pawłowa.
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
Subskrybuj:
Posty (Atom)