niedziela, marca 28, 2010

Save me, before I drown... ups, too late!

Osiągnęliśmy dno. W sumie już dawno, ale dopiero dziś tak bardzo sobie to uświadomiłam.
Nigdy nie wierzyłam do końca w istnienie człowieka tak złego, że jego szpik przybiera czarną barwę. Nie wierzyłam, że Ziemia może nosić kogoś, kto ma za nic drugie istnienie, za nic wszelkie wartości i jest tak skłonny do mordu, że Hitler i Hannibal Lecter chowaliby się przed nim ze strachu po kątach.

Po ostatnich rewelacjach, a już po dzisiejszych zwłaszcza, czuję się jak potłuczona zastawa z dynastii Ming. Rozpieprzona w drobny mak, zdaje się, że nie do posklejania. Osiągnęliśmy dno. Tak głębokie, czarne i zamulone, że teraz trudno się z niego wygrzebać, by dojrzeć odrobinę światła. Już teraz wiem, skąd bierze się mój pesymizm, moje podejście do świata i ludzi - jak mam być normalna i optymistyczna, gdy znajduję się w tym gównie od lat?

Chcę uciec, bo wiem, że tylko to może coś zmienić. To, albo bomba atomowa.
A z drugiej strony, tak bardzo przywiązuję się do miejsc i ludzi, tak bardzo kocham mój dom, że ciężko będzie mi się z nim rozstać. No, ale to jedyna opcja, która pozwoli mi względnie normalnie przeżyć kolejne 20 lat życia, bo tutaj nie ma takiej możliwości.

Chcę znów zobaczyć światło dzienne.

2 komentarze:

  1. Och. Dasz radę. Dasz, dasz, mówię Ci. :)
    (Tak poza tym, to ani prof. D., ani dr B. nie byli by zadowoleni z mojej wypowiedzi :P)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, mała, tym razem już naprawdę jest dno. Żadne 'dasz radę' nas z tego nie wyciągnie ;)

    OdpowiedzUsuń

Po usłyszeniu sygnału, zostaw wiadomość.