Drogi Panie Burtonie!
Pragnę wyrazić moje głębokie rozczarowanie Pańskim ostatnim filmem, który przyszło mi obejrzeć wczorajszego wieczoru. Film, tak głośno reklamowany od zeszłego roku, okazał się dla mnie totalną porażką i nieporozumieniem. Mniemam, jakoby ktoś podszył się pod Pańskie nazwisko i zepsuł tak fantastyczny utwór, jakim jest dzieło Lewisa Carrolla.
Uniżenie proszę o wyjaśnienie tej niepokojącej sytuacji, lub o ewentualne zaprzestanie reżyserowania filmów.
Z wyrazami szacunku, N.
A już całkiem poważnie:
Smutno, przykro i generalnie niewesoło zrobiło mi się po tym wczorajszym seansie. Sądziłam, że książka, na podstawie której nakręcono film, da tak wiele możliwości do popisania się reżyserowi, że aż nie będziemy mogli oderwać wzroku od ekranu. Że to wszystko pójdzie w stronę absurdu, grozy, groteski, psychodeli i dziwactwa, a nie w stronę bajki dla dzieci. Liczyłam nawet po cichu, że wszystko to będzie przypominało American McGee's Alice, i że, broń Boże, nie będzie to bajka dla dzieci. Bo sama książka przecież nią nie jest (mimo tego, że tak się ją odbiera).
Moje wielkie rozgoryczenie tyczy się też obsady aktorskiej. Ok, przyznaję się bez bicia, spodziewałam się genialnej roli Johnny'ego Deepa, a wyszło miernie, przeciętnie i generalnie mało było szaleństwa w Szalonym Kapeluszniku. Nie wspomnę już o roli Alicji, czy choćby białej królowej (do cholery, czy tylko ja uważam, że ta aktorka jest beznadziejna?!), bo po prostu szkoda słów. Jedyną aktorką, zasługującą według mnie na uznanie w tym filmie, okazała się, jak zawsze fantastyczna i fenomenalna, Helena Bonham Jones, grająca rolę Królowej Kier.
Kolejną kroplę goryczy stanowi dla mnie kwestia tłumaczenia napisów. Ja wiem, że język dzieła Lewisa Carrolla jest trudny, pełen zawiłości, nonsensów, gramatycznych i stylistycznych gier ze słowami - no ale cóż, tak sobie autor wymyślił. Natomiast osoba, która zajmowała się tłumaczeniem napisów na język polski powinna zostać zakneblowana, związana i wrzucona do najciemniejszych przepaści Mordoru.
Jeśli nie potrafimy czegoś przetłumaczyć to, do cholery, zostawmy to już lepiej w oryginale niż róbmy z tego jakieś kretyńskie, głupio brzmiące twory językowe, bo one miały sens tylko w oryginalnym dziele Lewisa Carrolla. U nas to wygląda po prostu żałośnie. (Swoją drogą, zastanawiam się jak wyglądała u nas wersja z dubbingiem?)
No, ale co ja tam wiem. Czepiam się, bo nie znam się na kinie i w ogóle jestem gupia.
A film zrobi furorę, kasy natrzepie i wszyscy będą zadowoleni.
Miejmy nadzieję, że to był tylko jednorazowy wyskok Tima Burtona ;)
Pozdrawiam, rozgoryczona N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Po usłyszeniu sygnału, zostaw wiadomość.