Nie wiem czy to kwestia niskiego ciśnienia, pogody, czy zbliżającego się końca świata, ale czułam się (i nadal czuję) jak z innej planety. Nie mogę się z nikim dogadać (w dosłownym znaczeniu), słowa plączą mi się i przekręcają, wszystko się pieprzy i miesza. Wychodzi z tego wszystkiego jakiś dziwny bełkot pijaka. Może po latach dopadła mnie choroba głupiego społeczeństwa - czyli dysleksja/dysgrafia/dysfunkcja mózgu? A może to po prostu chwilowe zaćmienie księżyca?
W każdym razie, liczę na to, że szybko przejdzie, bo jak zaczną się zajęcia na uczelni to ciężko będzie nic nie mówić, w końcu to nie jest żadna politechnika, tylko filologia polska. ;)
Z pozytywnych rzeczy, dzisiejszego dnia udały mi się wyśmienite pierogi ze śliwkami i nauczyłam się odstępowania od łydki (brzmi kosmicznie, termin jeździecki), a do tego nie potrzeba było składać słów w zdania, więc kto wie, może jeśli nie przejdzie mi moje zaćmienie to nie będzie aż takiej tragedii?;)
Ps. Ktoś nasikał mi w łazience na podłogę. Przyznać mi się natychmiast, któren to?!
"Dziwny bełkot pijaka..."
OdpowiedzUsuńPrzyznaj! Pozazdrościłaś! ;D
Żadne dys, tylko głupota :P
A wiesz co, Mała?
OdpowiedzUsuńJeszcze chwila i wracamy w skromne mury naszej uczelni :P
Aj. Ty to zawsze musisz coś przykrego powiedzieć.
OdpowiedzUsuń