czwartek, kwietnia 02, 2009

Nie płakałam po papieżu

Dzisiaj przypada czwarta rocznica śmierci Jana Pawła II. Wszyscy o tym trąbią, płaczą, leżą krzyżem w kościele i Bóg jeden wie co jeszcze. Smutno, że ludzie przypominają sobie o nim tylko raz czy dwa do roku i wtedy wychwalają go pod niebiosa i chcą spalić na stosie tych, którzy mają to gdzieś. Proszę bardzo, ukrzyżujcie mnie, bo dzisiejszego dnia nie poszłam na mszę, nie zaświeciłam świeczki przy jednym z jego licznych paskudnych pomników, nie pomodliłam się za jego prawie świętą duszę i nie obejrzałam żadnego z przedstawień, wystawianych dziś w wielu szkołach.
To nie jest do końca tak, że mam gdzieś Karola Wojtyłę. Bo nie mam. Uważam, że był naprawdę wielkim i świetnym człowiekiem, że bardzo wiele zrobił dla tego świata i ludzi. Ale taka kolej rzeczy, wszyscy kiedyś umrzemy i chyba tylko można się z tym pogodzić. Papież pracował do końca swych dni, całe życie poświęcił innym. A teraz, gdy odszedł, ludzie marudzą, że "przecież jeszcze tyle dobrego mógł zrobić". To trochę egoistyczne, nieprawdaż? Sami nic nie róbmy, czekajmy aż zjawi się ktoś, kto nas wyręczy! Poza tym, hipokryzją jest to, że większość ludzi cały rok ani przez chwilę nie pomyśli o nim, ale w dniu jego śmierci wszyscy są nagle tacy religijni i poprawni, że aż mdli.
Poza tym, jestem przekonana, że Karol Wojtyła wolałby, żeby inni poszli w jego ślady, pomagali potrzebującym, a nie organizowali bezsensowne spędy przy pomnikach, których on nigdy nie chciał. Widać jednak, że ludzie niczego się nie nauczyli - zamiast kontynuować jego pracę oni tylko płaczą, że na pewno kogoś takiego jak on już nigdy nie będzie. Może i nie będzie. Bo świat i ludzie nie zasługują na kogoś takiego jak on. Odwalił kawał dobrej roboty, ale trzeba przyznać, że była to trochę syzyfowa praca, bo dopóki inni całkiem nie pójdą za nim, to jego pojedynczy wysiłek idzie na marne.
No, ale dość rozważań. Stygnie mi owsianka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Po usłyszeniu sygnału, zostaw wiadomość.