Dzisiaj był mój ostatni, oficjalny dzień uczelniany. Indeks, wszystkie papiery i dokumenty zostały oddane do dziekanatu, więc pozostało tylko czekać na formalność, jaką będzie egzamin dyplomowy.
Przepełniło mnie dziś cudowne uczucie, że już nigdy tam nie wrócę i nie będę musiała zgrzytać zębami ze złości, jaką wywoływało we mnie przebywanie na tej uczelni przez 3 lata.
Jedyna szkoda jest taka, że (jak zwykle) zaczęło się robić fajnie między ludźmi, których już pewnie nie spotkam do końca życia. No cóż, life.
Odreagowuję te trzy lata, które z dzisiejszej perspektywy zleciały nader szybko, leżąc w łóżku, popijając pyszną herbatę i czytając książkę (nie lekturę, o nie!), która sprawia mi przyjemność. Zjem coś dobrego, poleżę, wyluzuję.
Bo w końcu po trzech latach stresu należy mi się jakiś chill out.
P.S.
Gdyby którejś z was przyszło do głowy przechadzać się po mieście w taki zimny dzień jak dziś w samej koszulce z krótkim rękawem - gorąco odradzam.
Chyba, że lubicie napotykać na wzrok setek mężczyzn na ulicach świdrujący wasze sterczące z zimna sutki.
Ja myślę, że mnie jednak spotkasz. ;)
OdpowiedzUsuńJa mam taką nadzieję ;)
OdpowiedzUsuń