Chociaż staram się przekonać samą siebie, nadal boli. Zamykam oczy, uszy i głowę, a i tak ból znajdzie sobie najmniejszą szczelinę przez którą przeciśnie się do wnętrza i znów nabroi.
Momentami wszystko wydaje się być w porządku, w końcu przecież żyję, ale to zżera mnie od środka jak najgorszy rak i nie daje spać po nocach.
Chciałabym w końcu być wolna, móc spojrzeć na to wszystko, uśmiechnąć się i pójść dalej, bez odczuwania jakiegokolwiek wpływu na moje życie. Ale podejrzewam, że tak szybko (o ile w ogóle) to nie nastąpi.
Mówi się, że czas leczy rany, ale co z tymi, którzy nie mają czasu czekać?
Jutro idę do kościoła. Pomodlę się o rozum i siłę, żebym nie pierdolnęła tym wszystkim i nie rzuciła się z urwiska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Po usłyszeniu sygnału, zostaw wiadomość.