Najgorsze są wieczory.
O ile jestem w stanie zorganizować się jakoś w ciągu dnia, tak na wieczory zupełnie nie mam pomysłów. Siedzę, po prostu siedzę, bo nie wiem co robić. Przez głowę przemykają mi myśli na temat tego co też ludzie mogą robić w wieczory, takie jak ten. Zwłaszcza gdy są sami i mieszkają na zadupiu.
Nie mam ochoty spędzać tego czasu w zadymionym barze nad szklanką piwa, uśmiechając się tępo do jeszcze bardziej tępego towarzystwa. Nie chce mi się czytać książek, bo na stan obecny mam pewien przesyt lekturami. Nie mam żadnego filmu do obejrzenia, nie mam z kim pogadać. Oglądanie demotywatorów, czytanie bzdur w internecie męczy jak nigdy. Nawet pisanie tutaj, trwające 5 minut, nie zapewnia mi rozrywki.
Powiedzcie mi ludzie, co wy do cholery robicie w takie wieczory jak ten?
Ps.Pomóżcie, bo w akcie desperacji ogolę sobie głowę na łyso i tyle mnie widzieli.
sobota, lutego 27, 2010
poniedziałek, lutego 22, 2010
Unperfect Circle
Wszystko się pierdoli. Płacz, ból, zgrzytnie zębów i depresja. Mam ochotę zabić Ciebie, siebie, wszystkich. Wysadzić świat w powietrze.
Potem pojawiasz się Ty. Stopniowo świat zmienia barwy na bardziej kolorowe. Dalej są łzy, ale już takie bardziej oczyszczające. Po czterech godzinach rozmów, przez które przechodzimy co najmniej raz w miesiącu, pojawia się pierwszy uśmiech i śmiech. Zaczynam wierzyć w siebie, w życie, w przyszłość i nasze możliwości. Myślę, że nie może być źle, że dam radę, że zmienię się, żeby już więcej nie mieć powtórki z rozrywki. Znikasz.
Przez kilka dni pałam energią, zapałem, chęcią do zmian własnego życia. Trwa to do pierwszego załamania w szkole, w domu, w życiu. Zwykle nie więcej niż kilka dni. Potem dochodzę do siebie, jestem w fazie marazmu i 'mamtowdupizmu', potem znów dzieje się tak, jak na początku.
Jak długo wytrzymasz? Jak długo ja wytrzymam? I czy ten pierdolony krąg musi się wiecznie zataczać? Czy już zawsze będę potrzebowała kopa do życia? Bo momentami czuję się jak narkomanka, która żyje tylko tymi momentami, kiedy Cię wciągnie nosem.
Nie chcę tego. Nie chcę, żeby to wszystko zatoczyło koło.
A może by tak trójkąt?
Wybacz mi, że nie mam dość siły, by się zmienić.
Potem pojawiasz się Ty. Stopniowo świat zmienia barwy na bardziej kolorowe. Dalej są łzy, ale już takie bardziej oczyszczające. Po czterech godzinach rozmów, przez które przechodzimy co najmniej raz w miesiącu, pojawia się pierwszy uśmiech i śmiech. Zaczynam wierzyć w siebie, w życie, w przyszłość i nasze możliwości. Myślę, że nie może być źle, że dam radę, że zmienię się, żeby już więcej nie mieć powtórki z rozrywki. Znikasz.
Przez kilka dni pałam energią, zapałem, chęcią do zmian własnego życia. Trwa to do pierwszego załamania w szkole, w domu, w życiu. Zwykle nie więcej niż kilka dni. Potem dochodzę do siebie, jestem w fazie marazmu i 'mamtowdupizmu', potem znów dzieje się tak, jak na początku.
Jak długo wytrzymasz? Jak długo ja wytrzymam? I czy ten pierdolony krąg musi się wiecznie zataczać? Czy już zawsze będę potrzebowała kopa do życia? Bo momentami czuję się jak narkomanka, która żyje tylko tymi momentami, kiedy Cię wciągnie nosem.
Nie chcę tego. Nie chcę, żeby to wszystko zatoczyło koło.
A może by tak trójkąt?
Wybacz mi, że nie mam dość siły, by się zmienić.
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
poniedziałek, lutego 15, 2010
180 °C
Życie potrafi się czasem odmienić w ciągu jednej minuty.
Nie wierzysz?
Zamieszkaj w moim domu.
Nie wierzysz?
Zamieszkaj w moim domu.
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
Czy wiecie że... ?
wtorek, lutego 09, 2010
Everything sucks
Nie wiem czy to z powodu przedłużającej się zimy, braku słońca, witamin, czekolady czy bóg jeden wie czego, ale źle się czuję. W 3 sekundy mój humor osiągnął dno totalne, myśli plączą się po głowie, a największa i najsilniejsza z nich oznajmia, że mam dość.
Pewnie nie powinnam się tym przejmować, bo to dość częste u mnie zjawisko i mogłabym się już z nim oswoić jak z domowym kotem, ale mimo wszystko męczy mnie to.
Nie wiem czy to depresja, choroba psychiczna czy ogólne znudzenie. Ale daje mi w kość, i zdaje się, nie tylko mnie ;)
Chce mi się płakać, chce mi się spać, chce mi się wyć do księżyca.
I nie, nie mam ZNPM.
Pewnie nie powinnam się tym przejmować, bo to dość częste u mnie zjawisko i mogłabym się już z nim oswoić jak z domowym kotem, ale mimo wszystko męczy mnie to.
Nie wiem czy to depresja, choroba psychiczna czy ogólne znudzenie. Ale daje mi w kość, i zdaje się, nie tylko mnie ;)
Chce mi się płakać, chce mi się spać, chce mi się wyć do księżyca.
I nie, nie mam ZNPM.
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
poniedziałek, lutego 08, 2010
Przemyślenia nad kubkiem herbaty. Skądinąd pysznej.
Ktoś poradził mi ostatnio, że dobrym sposobem na nudę jest pisanie. Wydaje mi się, że pisanie ot tak, bez konkretnego celu, odbiorcy i tematu jest pozbawione jakiegokolwiek sensu, ale nudzę się, więc piszę (po to chyba jest ten blog).
W najbliższym czasie będę chyba musiała zainwestować w nową klawiaturę, bo zapowiada się bardzo długi okres nudzenia się, a raczej nie mam pomysłu co ze sobą zrobić w tym nawale wolnego czasu. Mam w tygodniu 4 dni wolnego i, szczerze mówiąc, jestem już tym wolnym zmęczona. Owszem, lubię odpoczywać, leniuchować, nic nie robić, ale kiedy taki okres trwa i trwa człowiek już jest zmęczony tym odpoczywaniem. Zabijam w sobie życie, kreatywność, pomysły, witalność. Popadam w marazm, nudę i bezsilność. Często bywa tak, że po prostu wegetuję sobie do momentu, w którym coś się wydarzy. Wegetuję tak długo, że zdążyłam już zapuścić korzenie i wypuścić pierwsze zielone listki. A przecież nie ma jeszcze wiosny.
Pewnie, powiecie mi, że nie ma co się nad sobą użalać, trzeba ruszyć tyłek sprzed monitora i zrobić coś ze sobą, bo tak żyć nie można. Hm, żyć można - ale co to za życie? ;)
Tak ciężko jest wstać, otrząsnąć się z kurzu i pajęczyn, otworzyć okna i wpuścić do życia trochę promieni słonecznych. Tak ciężko wyjść z domu, przemóc się, zrobić coś, co powinno się zrobić sto lat temu. Zmienić wszystko.
Jak nie teraz - to kiedy? Jak nie ja - to kto?
Nikt.
Nikt mi nie pomoże, bo pomóc sobie mogę tylko ja. Ha.
Zobaczymy.
W najbliższym czasie będę chyba musiała zainwestować w nową klawiaturę, bo zapowiada się bardzo długi okres nudzenia się, a raczej nie mam pomysłu co ze sobą zrobić w tym nawale wolnego czasu. Mam w tygodniu 4 dni wolnego i, szczerze mówiąc, jestem już tym wolnym zmęczona. Owszem, lubię odpoczywać, leniuchować, nic nie robić, ale kiedy taki okres trwa i trwa człowiek już jest zmęczony tym odpoczywaniem. Zabijam w sobie życie, kreatywność, pomysły, witalność. Popadam w marazm, nudę i bezsilność. Często bywa tak, że po prostu wegetuję sobie do momentu, w którym coś się wydarzy. Wegetuję tak długo, że zdążyłam już zapuścić korzenie i wypuścić pierwsze zielone listki. A przecież nie ma jeszcze wiosny.
Pewnie, powiecie mi, że nie ma co się nad sobą użalać, trzeba ruszyć tyłek sprzed monitora i zrobić coś ze sobą, bo tak żyć nie można. Hm, żyć można - ale co to za życie? ;)
Tak ciężko jest wstać, otrząsnąć się z kurzu i pajęczyn, otworzyć okna i wpuścić do życia trochę promieni słonecznych. Tak ciężko wyjść z domu, przemóc się, zrobić coś, co powinno się zrobić sto lat temu. Zmienić wszystko.
Jak nie teraz - to kiedy? Jak nie ja - to kto?
Nikt.
Nikt mi nie pomoże, bo pomóc sobie mogę tylko ja. Ha.
Zobaczymy.
Kategorie:
przemyślenia własne,
życie codzienne
wtorek, lutego 02, 2010
Co kryje w sobie puszka Pandory?
Pandora - od dziś (a w zasadzie od wczoraj) to słowo nie będzie mi się kojarzyło tylko z aplikacjami na Facebooku i mitologiczną laską, przez której ciekawość ludzie po dziś dzień mają hemoroidy i depresje, ale także z filmem Jamesa Camerona, który miałam przyjemność obejrzeć właśnie wczoraj.
Pomijam historię, prostą jak budowa cepa, przewidywalne wątki i sztampowe postaci, pominę nawet chyba sławetne 3D, bo największe wrażenie zrobiła na mnie właśnie Pandora.
Świat, w jakim działa się akcja "Avatara" mogłabym oglądać codziennie - te kolory, kształty, ruch, flora i fauna, niemalże zapachy i smaki lasu zrobiły na mnie kolosalne wrażenie. Cieszyłam oczy niezwykłą roślinnością, która tętniła życiem z każdego zakątka ekranu, uśmiechałam się na widok dziwnych stworzeń, niby-koni, smoków i małych, pulsujących światłem meduz. Otwierałam szeroko oczy na widok latających wysp, świecących drzew z dostępem do internetu, fluorescencyjnych grzybów i wszystkiego tego, co człowiek może zobaczyć po odpowiedniej dawce LSD. Było pięknie.
Dam się pomalować na niebiesko i zacznę mówić w języki Na'vi, niech tylko ktoś zabierze mnie na Pandorę.
Tym, którzy filmu jeszcze nie widzieli, gorąco polecam. Na pewno każdy znajdzie w nim coś dla siebie ;)
Pomijam historię, prostą jak budowa cepa, przewidywalne wątki i sztampowe postaci, pominę nawet chyba sławetne 3D, bo największe wrażenie zrobiła na mnie właśnie Pandora.
Świat, w jakim działa się akcja "Avatara" mogłabym oglądać codziennie - te kolory, kształty, ruch, flora i fauna, niemalże zapachy i smaki lasu zrobiły na mnie kolosalne wrażenie. Cieszyłam oczy niezwykłą roślinnością, która tętniła życiem z każdego zakątka ekranu, uśmiechałam się na widok dziwnych stworzeń, niby-koni, smoków i małych, pulsujących światłem meduz. Otwierałam szeroko oczy na widok latających wysp, świecących drzew z dostępem do internetu, fluorescencyjnych grzybów i wszystkiego tego, co człowiek może zobaczyć po odpowiedniej dawce LSD. Było pięknie.
Dam się pomalować na niebiesko i zacznę mówić w języki Na'vi, niech tylko ktoś zabierze mnie na Pandorę.
Tym, którzy filmu jeszcze nie widzieli, gorąco polecam. Na pewno każdy znajdzie w nim coś dla siebie ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)