Tytuł tego posta może sugerować, że będę się dziś rozwodzić nad beznadziejnością i bezsensem istnienia polskiego pseudo hip hopu, ale nie ma nic bardziej mylnego. Wydarzenie dzisiejszego dnia zmusiło mnie do przemyśleń nad sobą samą, moim zachowaniem i wieloletnią chorobą psychiczną.
Większość z was kojarzy pewnie detektywa Monka z serialu o tym samym tytule. Tym zaś, którzy nie znają tej postaci mogę już podziękować, ponieważ na pewno mają oni 13 lat i
albo ubierają się w różowe spódniczki,
albo mają IQ równe kolonii małży. Nieważne.
W każdym razie Monk, oprócz tego, że jest genialnym i błyskotliwym detektywem, ma swoje dziwactwa. Pomijam tu wszelakie fobie, od arachno, przez klaustro do hafefobii, a chodzi mi mianowicie o jego schizę na punkcie tego, by wszystkie rzeczy były, według niego, na swoim idealnym miejscu. No i tu zaczyna się wątek autobiograficzny, ponieważ posiadam tę samą przypadłość.
Nienawidzę, po prostu chronicznie nienawidzę, gdy ktoś przestawia moje rzeczy w pokoju, zmienia ich położenie, zwyczajowe miejsce. Lubię pozostawiać mój pokój w jakimś stanie, i gdy do niego powracam nie wyobrażam sobie, żeby na moim biurku rzeczy zmieniły swoje miejsce. Potrafię rozpoznać to, czy ktoś przesunął poduszkę na łóżku o jakieś 5cm albo zamienił miejscami kaktusy stojące na oknie. Denerwuję się, gdy widzę, że ktoś był w moim pokoju, siedział w nim, poprzestawiał coś i potem skrzętnie próbował to ukryć. Niestety, jak zawsze z miernym skutkiem. Nie lubię mieć pogniecionej kołdry, przestawionego łóżka, książek porozwalanych w różnych miejscach. Po prostu nie lubię jak ktoś grzebie w moich rzeczach.
Nie oznacza to, że jestem osobą niegościnną i nikogo do siebie nie zapraszam, bo tak nie jest. Nie oznacza to również, że nie pozwalam sobie od czasu do czasu na mały chaos i bałagan w pokoju - toleruję go jednak, bo pochodzi z mojej ręki, a także dlatego, że wiem, iż prędzej czy później się go pozbędę.
Tak, przyznałam się wam. Przyznałam się całemu światu (czyli całym 2-3 osobom, które to czytają), że w najbliższych latach zamienię swój pokój na miłą, małą celę, obitą materacami, w której nikt nie będzie mógł mi nabałaganić. Cóż, takie życie.
Kończąc już, muszę wyznać co zainspirowało mnie do dzisiejszego, dość przydługiego, wyznania. Otóż gdy powróciłam do domu z uczelni, zastałam swój pokój i swoje rzeczy, dosłownie w częściach, porozrzucane po mieszkaniu. Huragan "Mama" przeszedł przez mój pokój, ponieważ zaplanował sobie malowanie sufitu i odświeżanie ścian. Total mess, jakby powiedzieli Anglicy, a w tym wszystkim muszę tu mieszkać przez kilka dni. Oczywiście, nie jest najgorzej, bo obeszło się bez kucia ścian, wybijania dziur w podłodze i szlifowania tynku.
A teraz wybaczcie, idę poustawiać kłębki kurzu w równe kupki, bo totalnie nie pasują mi do wystroju wnętrza.