piątek, stycznia 29, 2010

Smaki dzieciństwa

Podejrzewam, że większość z was, tak jak ja, ma jakieś smakowe wspomnienia z własnego dzieciństwa. Pamiętamy o rzeczach, które próbowaliśmy w jakichś okolicznościach, lub o czymś, co było smakiem zakazanym (i bynajmniej nie mówię tu o smaku LSD). Wspomnienia te powracają do nas co jakiś czas i wtedy myślimy sobie: "Oo, jakie to było dobre, nigdy więcej nie jadłem tak dobrych pierogów/racuchów/zupy dyniowej/wpiszcochcesz". Próbujemy te smaki powielić, odzyskać, odtworzyć przepisy z przeszłości, po to, by poczuć to wszystko jeszcze raz. Jednak w 99 procentach się to nie udaje, bo na ten smak składały się nie tylko produkty, ale i okoliczności, czy choćby osoba, która przygotowała dla nas danie.

Pamiętam fenomenalne racuchy na szkolnej stołówce - kiedy na przerwach rozeszła się plotka, co dziś na obiad, wszyscy gnaliśmy do stołówki po racuchy. Były grube, mocno przypieczone, chrupiące i szczodrze posypane cukrem pudrem. Czasem nawet jakiemuś szczęściarzowi udało się wydębić dokładkę i wtedy zyskiwał on miano Króla Stołówki.
Ilekroć sama smażę w domu racuchy, myślę o tych stołówkowych - ich smaku nie uda mi się odtworzyć już nigdy, dlatego nawet nie próbuję - zbyt wielkie rozczarowanie czekałoby mnie na końcu: niby przepis ten sam, ale jednak to nie to samo...

Ponoć moja Babcia często wspominała o smaku z dzieciństwa - smaku melasy zrobionej z buraków cukrowych - mówiła o tym jak o największym przysmaku, przy którym trufle to jedzenie dla ubogich. Moja mama, a synowa mojej Babci, postanowiła zrealizować to jej marzenie i zrobiła jej ten smakołyk, ale, mimo dobrego przepisu, melasa okazała się okropna. To tylko umysł i wyobraźnia Babci wykreowała ten smak, jako smak idealny.

Sama miewam wiele takich smakowych wspomnień. Pamiętam smak syropu z cebuli, który dawała nam mama, gdy byliśmy chorzy. Smak zielonych jabłek, czereśni, agrestu, które pożeraliśmy, gdy tylko na gałęziach pojawiały się pierwsze zawiązki owoców. Pamiętam smak pierogów z czereśniami, które zrobiła dla nas babcia przyjaciół; smak chorwackich muli, jedzonych w porcie; zapach i smak jabłek z piwnicy cioci.
Te wszystkie ulotne wspomnienia sprawiają, że życie nabiera koloru, tekstury, zapachu i smaku. Dla takich wspomnień chce się kombinować, tworzyć nowe smaki, dania, próbować różnych potraw i produktów.
To takie moje drobne przyjemności, które sprawiają, że czasem chce się żyć. ;)

Hello kitty



Uwielbiam rude. Uwielbiam koty. Uwielbiam spanie na łyżeczkę.
Po prostu esencja mojego istnienia ;)

wtorek, stycznia 26, 2010

It's your lucky day!

Zmęczona, ale szczęśliwa wróciłam dziś do domu, po całym dniu intensywnych wrażeń na uczelni. Pozaliczałam większość przedmiotów na oceny dobre i bardzo dobre (nazwijcie mnie kujonem, a to dowiedzie tylko waszej zazdrości!), zaliczyłam też połowę egzaminu z teorii literatury - w związku z tym wytatuuję sobie dzisiejszą pamiętną datę na tyłku!;)

W dodatku mama zrobiła pierogi ruskie, w domu jest przyjemnie ciepło i miło, aż chce się żyć, mimo tego całego zmęczenia.
Słucham sobie cudownej muzyki (♥ Piers Faccini), piję herbatę z cytryną, w powietrzu unosi się zapach lawendy... aż szkoda przerywać to wszystko, by po raz kolejny usiąść do nauki. No ale cóż, sesja rządzi się swoimi prawami;)

A, byłabym zapomniała.
Wczoraj minął rok, odkąd założyłam tego bloga. Szczerze powiedziawszy nawet nie zauważyłam, kiedy minęło te 365 dni. Czas strasznie zapiernicza, nie da się ukryć. Ale generalnie jestem zadowolona z tego miejsca, a raczej z tego, że zdarza mi się tu pisać nie tylko raz na pół roku;)
Tak więc: Happy BlogBirthday to me!

A na deser - tort w kształcie Mistrza Yody. Spróbować musisz go!

poniedziałek, stycznia 18, 2010

Chaos, chaos in my head

Tyle rzeczy wydarzyło się od ostatniego zamieszczonego tu posta, że aż nie chce mi się o tym pisać. Wystarczą tylko słowa, że mam nieźle namieszane i naplątane w głowie, że czasem aż zastanawiam się czy to nie zbyt wiele, jak na moją małą mózgownicę. Człowiek chce, żeby z Nowym Rokiem wszystko zaczęło układać się jasno i przejrzyście - a życie, jak to bywa, ma w dupie nasze noworoczne życzenia i robi swoje. Chcę nastawić się pozytywnie do świata, założyć różowe okulary i uwierzyć, że wszystko będzie pięknie jak w najcudowniejszym śnie. Małe dzieci zwykły uważać, że gdy czegoś się bardzo mocno chce i bardzo mocno w to wierzy - to to się stanie. Zazwyczaj jednak ich życzenia obejmowały krąg posiadania nowej lalki Barbie czy nakręcanego robota, więc nie wiem czy ta teoria zadziała w moim przypadku. Bo może zbyt wiele żądam.
Tak czy siak, chcę żeby wszystko było piękne, różowe i cudowne. I tak będzie.

A z bardziej prozaicznych rzeczy: niedługo minie rok, od kiedy założyłam tego bloga i muszę powiedzieć, że to chyba jedyna rzecz, którą przez ten rok udało mi się robić w miarę systematycznie. Czego nie można np. powiedzieć o antybiotykach, które zapomniałam zjeść do końca, lub o ćwiczeniach na mięśnie brzucha, które odpuszczam sobie od kilku dni. ;) Więc można to uznać za jakiś tam mój sukces. Oczywiście, nie oczekuję orderów z ziemniaka, ale jakieś małe oklaski by się przydały. Jest więc szansa, że małymi kroczkami uda mi się wypracować jakąś systematyczność w moim życiu i być może za jakieś 50 lat będę mogła się pochwalić tym, że przez pełny miesiąc brałam lekcje baletu, albo witaminę C.
Życzę sobie szczęścia.

poniedziałek, stycznia 11, 2010

niedziela, stycznia 03, 2010

A w nowym roku...

Życzę sobie dużo dystansu, wytrwałości, cierpliwości i optymizmu.
I jednorożców.
Chciałabym, żeby ten nowy rok był tak bardzo różny od poprzedniego. I poprzedniego. Żeby był lepszy, bardziej uśmiechnięty, zadowolony. Żeby nie wylewał łez niepotrzebnie, żeby umiał zamilknąć, kiedy potrzeba; żeby skupił się na sobie i zaczął cieszyć się swoim życiem i szczęściem.
I żebym w przyszłym roku nie musiała życzyć sobie tego wszystkiego, bo po prostu to wszystko osiągnę.