Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale cieszę się z pracy w światowej korporacji.
Cieszę się, ponieważ po trzech miesiącach wiem już, że nie chcę tu zostać. Nie wiem co będę w życiu robić, ale na pewno nie będzie to bycie trybikiem w gigantycznej, zjadającej ludzi maszynie.
Codziennie jestem narażona na wielki stres, nie mam czasu na jedzenie, na porozmawianie ze znajomymi, na cokolwiek. Często wychodzę po godzinach, a nawet jeśli uda mi się wyjść o 16, to potem jeszcze długo nie mogę przestać myśleć o tym, co się działo/co jest do zrobienia w dniu jutrzejszym/od kogo trzeba jeszcze zebrać opierdol. W pracy telefony, maile, spotkania z milionem ludzi z całego świata. Na meetingach przytakujesz i grzecznie się uśmiechasz, choć nie masz pojęcia o co im chodzi. Musisz gonić obcych ludzi, żeby samemu nie zebrać po głowie. Ciągła walka.
Żeby pracować w korporacji trzeba mieć twardą dupę i zero skrupułów. Zero sumienia i mistrzowski pas w kłamaniu i obracaniu ludźmi. Wtedy daleko się zajdzie.
Jak ktoś jest mięciutki jak kaczuszka, to nie ma szans. Korporacja zje go żywcem.
Dostałam dziś świetną radę od pewnej managerki z Holandii, która pracuje w tej korporacji od 13 lat:
Be a bitch.
Be a pitbull.
Bite their legs off.
This is the only way you'll survive here
Coś w tym jest.
Albo to, albo różowe tabletki na uspokojenie i terapia. A na to niestety nie mam kasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Po usłyszeniu sygnału, zostaw wiadomość.