Jestem zła. Jestem wściekła. Jestem smutna. Jestem bezsilna.
Przelewa się we mnie taka fala negatywnych emocji, że czuję, że już dłużej nie mogę.
Moje życie utknęło w martwym punkcie i to w każdym z możliwych aspektów. Na dzień dzisiejszy, gdyby ktoś spytał mnie czy jestem szczęśliwa to zgodnie z prawdą powiedziałabym, że nie. Więc dlaczego nic z tym nie zrobię? Nie wiem. Może jestem organicznie nieprzystosowana do życia i nie potrafię podejmować dobrych decyzji?
Szlag mnie trafia, trzęsą mi się ręce, łzy napływają do oczu. Miało być tak pięknie, tak szczęśliwie, tak cudownie. Wszyscy zawsze stawiali na mnie, że to właśnie mi uda się bezproblemowo osiągnąć wszystko, o czym tylko zapragnę, że czeka na mnie świetna kariera, miłość życia, przygody, tytuły naukowe, osiągnięcia. Ale jak widać moi Nostradamusi nie mieli racji. Zamiast tego jestem bez pracy, bez szkoły, bez perspektyw, bez ciekawego życia, a moja wielka miłość pierdoli mnie równo i interesuje się tylko sobą.
Nie umiem znaleźć w sobie ani jednej pozytywnej myśli, by się pocieszyć, nie widzę żadnego światełka w tunelu, za którym mogłabym podążać, czuję się jak roślina, jak cholerny polny chwast, który jest, bo jest.
Moje życie ostatnio to sinusoida, waha się od stanów bezmózgiej euforii do momentów wielkiej depresji(o zresztą widać po tym, co tu piszę) i zastanawiam się, czy nie jestem przypadkiem chora na chorobę dwubiegunową, bo zaczynam zauważać znaczne podobieństwo.
Błagam o strzał między oczy.
Ty sobie strzel kopa w pośladki i zacznij coś z tym robić zamiast marudzić.
OdpowiedzUsuńWiem, że łatwiej pisać niż zrobić, ale jak Ty nie zaczniesz to kto to zacznie za Ciebie?