Święta minęły mnie, nie zatrzymały się na światłach i popędziły dalej na czerwonym. Magia świąt wybrała w tym roku ciepłe kraje, omijając mnie i mój dom, śnieg obraził się na nas i w tym roku nie spadł wcale. Ale to nic. Było dobre jedzenie, choinka, fajne prezenty, luz, blues i śniadanie w piżamach. Może być.
Sylwester też na luzie, w małym gronie, przy kominku, dobrym jedzeniu i muzyce. Nie mam parcia na sylwestrowe bale w krynolinach, przy wiedeńskim walcu i w diademie na głowie, więc to było to, czego oczekiwałam. W końcu sylwester to jeszcze jeden dzień w roku, nie ma się co spuszczać ;) Przyjdzie kiedyś czas na bale.
Nowy Rok zaczął się rodzinnie, śmiesznie, na luzie, w gorących dyskusjach, podczas dojadania sylwestrowego jedzenia. Przyjemnie. Ale mam w sobie jakąś pustkę. Było fajnie, i tyle.
Noworoczną listę zrobiłam (co rzadko czynię) bez większego zapędu do realizacji kolejnych punktów. Uda się? Zajebiście! Nie? Trudno. Wiem, że z takim podejściem to ciężko coś zrealizować, ale tak już jest. Nie wmawiam sobie, że ten rok będzie niesamowity, wyjątkowy, inny od poprzedniego, kosmiczny. Sam z siebie taki nie będzie. Jak będę chciała to taki się stanie, sam z siebie nigdy.
No chyba, że w końcu pierdolnie w nas asteroida lub Ziemia rozstąpi się, pochłaniając nas w ogniach piekielnych to wtedy można powiedzieć - No, rok na miarę filmów Spielberga. Z pierdolnięciem.
Ogólnie wpis jest bez polotu, bez ładu i składu, ale chyba dlatego, że właśnie sama się tak czuję. Potrzebuję kopa, speeda, tęczy i spadających z nieba jednorożców, żeby wyrwać się z letargu. A nade wszystko chyba potrzebuję konkretnego zajęcia, które wypełni mi czas, który tak pięknie ostatnio marnuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Po usłyszeniu sygnału, zostaw wiadomość.