czwartek, maja 10, 2012

Myśli nieuczesane

Miałam pisać o tym, jak to wiosna wybuchła nagle z siłą bomby atomowej. Jak niesamowicie zakwitły bzy, jabłonie, odurzające zapachem derenie i głogi. Jak pachnie ziemia po wiosennej burzy i świeżo skoszony trawnik. Jak cudownie i cicho biegnie się po zielonym lesie, miękko stąpając po wilgotnym, uginającym się igliwiu, słuchając śpiewu ptaków i mijając się na trakcie ze stadami rączych, łagodnookich saren. Jak cudownie patrzeć jest na podwójną tęczę ponad dziewiczym kawałkiem puszczy i jak niesamowicie jest spacerować wśród śnieżnych zasp, gdy żar leje się z błękitnego nieba, nieskalanego ani jedną chmurką. Jak pachną zerwanego z mojego ogrodu konwalie i tulipany.
Esencja wiosny.

Cieszę się tym wszystkim, tymi szczegółami, drobiazgami, bo nic większego się w moim życiu nie zdarza. Kwiatowa sukienka, świeża pościel w czerwoną kratkę, domowy chleb z masłem czy jogurt zrobiony przez Mamę stają się moimi szczęściami dnia codziennego. Ktoś mówi, że dostał podwyżkę w pracy? Rodzi mu się dziecko? Jedzie na wakacje do Egiptu? Świetnie, wszystko fajnie, ale ja mam domowy jogurt z mleka prosto od krowy. Bukiet kwiatów od przyjaciela na stoliku. Zakwitające kaktusy w ogródku.
To trzyma mnie przy życiu, daje paliwo potrzebne do codziennego wstawania i wiary w to, że jest jakiś sens w tym wstawaniu.

Bo jeśli któregoś dnia wstanę i nie zauważę nic więcej poza niekończącymi się kredytami do spłacenia, wkurwiającym szefem, niesprawiedliwymi płacami i wojną na świecie - przypomnę sobie czas, kiedy moją radością były kaktusy, jogurt i kwitnące bzy.
A potem strzelę sobie w łeb.