poniedziałek, marca 19, 2012

Goodbye, old friend.

Jeśli ktoś kiedyś zadzwoni do was i oznajmi, że ma dla was dwie wiadomości - dobrą i złą - natychmiast odłóżcie słuchawkę, oraz, broń Boże, nie wybierajcie złej wiadomości jako pierwszej do usłyszenia. To zepsuje wam humor na całe dnie.

Popełniłam ten błąd, odebrałam telefon i usłyszałam wiadomość, która do tej pory wyciska ze mnie łzy. Pożegnania zwykle nie są łatwe, a ja wyjątkowo nie daję sobie z nimi rady, tym bardziej, kiedy chodzi o coś bardzo mi bliskiego.
Jedno z moich miejsc na ziemi, moja ukochana macierzysta stadnina, moja kolebka jeździeckich umiejętności przestała istnieć. Trener podjął trudną decyzję o jej zamknięciu, sprzedaży koni i rozstaniu się z nią, pozostawiając nas, swoich wychowanków w wielkim smutku.

Jestem związana z tym miejscem, ludźmi i końmi od ośmiu lat. Były narodziny dzieci, koni, przebudowy stajni, rozstania, powitania nowych członków naszej jeździeckiej rodziny. Były rajdy, ogniska, Hubertusy, zawody, skoki przez przeszkody, zimowe, wiosenne, letnie i jesienne wyjazdy w teren, galopy po lesie, upadki, puchary, radości i smutki. Godziny spędzone w stajni przy pracy przy koniach, walka na polu w upale podczas sianokosów i żniw, praca przy poszerzaniu padoków, obrabianiu marchwi, sprzątaniu boksów, czyszczeniu koni.

Setki godzin spędzonych z ludźmi i końmi, nowymi znajomymi i przyjaciółmi. No i przede wszystkim nasz świetny trener, nauczyciel i przyjaciel, który zawsze miał czas i zawsze był gotów wysłuchać i pomóc. Perfekcyjny jeździec, który na zawsze zostanie moim mistrzem. Spajał to miejsce, sprawiał, że każdy chętnie tam przychodził i zawsze wracał z uśmiechem na ustach.

Będzie mi brakowało Namlikowa najbardziej na świecie i nie wiem czy jeszcze kiedyś wrócę do jeździectwa.
Bo nigdzie nie znajdę takich ludzi i takich koni.