Akurat.
Muszę powiedzieć, że jestem już sfrustrowana ciągnącymi się za mną pasmami chorób i innych paskudztw. Uwierzcie mi, wcale nie trzeba mieć białaczki czy trądu, żeby wasze codzienne życie przypominało koszmar.
Generalnie nie należę do osób o zerowej odporności, milionie alergii, chorób genetycznych. W dzieciństwie nie przeszłam żadnej operacji (poza transfuzją krwi, ale to się nie liczy), ani super poważnej choroby. Zwykle staram unikać się zarażenia w okresie jesienno-zimowym, nie brać antybiotyków kiedy nie trzeba, a bardziej polegać na domowych sposobach i medycynie naturalnej.
Mój organizm jednak chyba nie docenia mojego poświęcenia i dbania o jego dobre samopoczucie, bo od dłuższego czasu wykręca mi takie numery, że marzę o porzucenia mego życia w celu zostania oposem.
Oposem bez chorób, rzecz jasna.
Kilka paskudnych spraw zdrowotnych ciągnie się za mną tak długo, że w zasadzie powinnam się z nimi oswoić. Inna sprawa, że nie potrafię. Zawiedli lekarze i ich miliony magicznych środków, tabletek, maści, globulek, strzykawek. Zawiodły domowe sposoby, okłady, napary z ziół, olejki i mantry do Boga 'żebywreszcieprzestałoboleć!'. Boli i już. Denerwuje, odbiera ochotę na życie, wstawanie z łóżka, czytanie książek, siedzenie w fotelu i picie herbaty.
W wolnym czasie przeglądam miliardy stron, for i internetowych poradni, bo może coś, ktoś, gdzieś wie jak pomóc (i to nie poprzez strzał z pistoletu między oczy). Kończy się to zazwyczaj przeklinaniem i bezradnym spuszczeniem głowy. A przecież to nie nieuleczalny HIV czy guz mózgu. To pierdoła, która nie chce mnie opuścić, doprowadzająca mnie do wycia mała drobnostka.
Czasami naprawdę żałuję, że urodziłam się kobietą.